sobota, 10 maja 2014

EPILOG...

AUSTRIA, INNSBRUCK, SPORO LAT PÓŹNIEJ...

   Stała przed lustrem. Z podziwem wpatrywała się w młodą piękną dziewczynę, która teraz trzęsła się jak galareta. Jej piękne ciemne loki upięte w wysoki kok lśniły spod delikatnego bielusieńkiego welonu. Suknia podkreślała idealną figurę dziewczyny. Delikatny makijaż tylko podkreślał Jej cudne zielone oczy. Dziewczyna odwróciła się i spojrzała z niepokojem na stojącą obok kobietę.
- Ja chyba zaraz zwymiotuję. - powiedziała z jękiem a oczy Jej się zaszkliły. Kobieta uśmiechnęła się z troską i położyła dłonie na ramionach dziewczyny.
- Jeśli to zrobisz, to przed ołtarzem staniesz w dresie. - powiedziała poważnie. Obie się zaśmiały. Patrząc w oczy otoczone delikatnymi zmarszczkami dziewczyna miała wrażenie jakby w nich zawarta była cała życiowa mądrość...
- Mamo... - zaczęła. - Kiedy wychodziłaś za tatę nie miałaś żadnych wątpliwości, że to ten jedyny? - spytała. Kobieta popatrzyła na córkę z lekkim rozbawieniem ale i wielką miłością.
- Kochanie... Jak często Joseph Cię denerwuje? - zapytała.
- Co chwilę. Jest taki irytujący... Czasem mam ochotę Go dźgnąć. Nigdy nie robi tego o co poproszę od razu, zawsze musi mi czymś dopiec...
- A gdyby stała Mu się krzywda?
- Najpierw bym rozpaczała, a potem kiedy bym umarła to jakbym Go spotkała to bym Mu takiego szpica w dupsko zasadziła...
 Kobieta uśmiechnęła się.
- Nadal masz wątpliwości? - spytała.
- A jeśli On coś zepsuje w trakcie ceremonii? - zapytała młodsza z niepokojem.
- Wiesz co zrobił Twój ojciec w dniu ślubu? Spóźnił się. A kiedy już dotarł jego garnitur wyglądał jak ścierka do podłogi. Do kościoła razem z wujkiem dotarli pługiem odśnieżającym ulice. A na palce założyliśmy sobie nakrętki ze śrub od tego właśnie pługu, bo w wieczór kawalerski włożył obrączki w tak bezpieczne miejsce, że szukaliśmy ich jeszcze przez 3 tygodnie po ślubie. - powiedziała spokojnie. - Będzie dobrze Hannah... - powiedziała i przytuliła córkę dodając Jej otuchy.
- Kocham Cię mamo... - wyszeptała.
 Zawsze mogła liczyć na swoją rodzicielkę. Uwielbiała z Nią rozmawiać kiedy wieczorami siadały na huśtawce na tarasie i podziwiały szczyty Alp. Poznawała wtedy wiele pięknych historii i zabawnych anegdot z życia swoich rodziców i wszystkich wujków, których dzięki ojcu miała na pęczki.
- Ja Ciebie też kocham córeczko. - powiedziała kobieta. Odsunęły się od siebie i jeszcze raz spojrzały w oczy.
- Chciałabym, żeby Sophie tu była. - powiedziała cicho. - 4 starsi bracia są świetni ale starsza siostra byłaby teraz mile widziana. - powiedziała zdenerwowana.
- My też bardzo byśmy tego chcieli. Ale wiem, że Jej duszyczka krąży gdzieś tam u góry i trzyma wszystkie nieszczęścia z dala.
- Gdzie Maleństwo? Bo pan młody się niecierpliwi. - powiedział wesoło wysoki barczysty mężczyzna wchodzący do pokoju. Zaraz za nim weszło kolejnych 3 takich "chłopców".
- Nie mów do mnie "maleństwo" - warknęła. Zaśmiali się.
- Hannah jak zwykle władcza. Ciekawe jak Joseph to zniesie. Całe życie z Tobą siostrzyczko to stanowczo o jedno życie za długo. - powiedział najstarszy z nich - Philip.
- W takim razie Twoja Willma w poprzednim życiu była Samarytanką. - warknęła.
- Albo jaskiniowcem. Yabadabadoooo - zaśmiał się najmłodszy z rodzeństwa.
 Kobieta spojrzała na wszystkie swoje dzieci i uśmiechnęła się do siebie. Z domu wyfruwało już ostatnie z nich. To wyczekiwane przez tyle lat... Kiedy urodził się Philip radość była ogromna. Niekończąca się. Dziecko, na które czekali ponad 3 lata od ślubu. A potem? Poszło jak z procy... Max... Eric...Fynn... I każdy z chłopców był wyjątkowy i obdarowywany ogromną miłością. A potem pojawiły się problemy. A potem cud. Cud w postaci Hannah. Ojciec oszalał na Jej punkcie. I to dla Niej zrezygnował z dalszej kariery sportowej i zajął się fotografią. Teraz był specjalistą od fotografii dziecięcej. A Hannah była Jego pierwszą modelką. Bardzo wymagającą ale najpiękniejszą i najbardziej wyjątkową. Wśród swoich braci, którzy każdy jeden byli tak podobni do ojca jakby Mu z oka wyskoczyli Hannah wydawała się być miniaturową porcelanową lalką. Swoją urodę odziedziczyła po matce. Posturę także. Dlatego bracia otaczali Ją zawsze wyjątkową opieką. Była ich oczkiem w głowie. Mimo, że złośliwa była niemiłosiernie i częściej im przeszkadzała niż wyrażała swoją miłość do Nich Oni zawsze stawali w Jej obronie. Byli Jej rycerzami. Kochała Ich nad życie. A Oni Ją.
- Już czas moje Panie. - powiedział przystojny mężczyzna w średnim wieku. Kobieta spojrzała na męża i pomimo zmarszczek, siwawych włosów i zarostu nadal widziała w Nim tego wesołego, pewnego siebie młodego mężczyznę, który tak bardzo Ją kiedyś irytował. Uśmiechnęła się. Pocałował Ją czule w policzek i podszedł do córki biorąc Ją pod rękę. - No dobra, Hanna jesteś pewna, że...
- Tak tato. - przerwała Mu i obdarowała ojca pocałunkiem w policzek. - To, że wychodzę za mąż nie oznacza, że przestanę być Twoją małą córeczką. - powiedziała Mu na ucho...

Ja Hanna, biorę sobie Ciebie Josephie za męża i ślubuję Ci
miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci.
Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci.

Ja Joseph, biorę sobie Ciebie Hanno za żonę i ślubuję Ci
miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci.
Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci.

  Słowa przysięgi składane przez córkę spowodowały powrót wspomnień. U obojga z nich. Spojrzała w bok patrząc na swatów. Uśmiechnęła się lekko. Thomas wyglądał poważnie. Kristina natomiast jak zawsze wyglądała bardzo dostojnie. Kiedy pojawił się na świecie Joseph oboje bardzo się cieszyli, mimo iż tak samo jak Lily był nieoczekiwanym dzieckiem. Ale tak samo mocno kochanym. A co z Lily? W życiu zdarzają się przeróżne rzeczy. W Jej dość burzliwym życiu były różne etapy. Od fascynacji księgą szatana, przez różową landrynę po skinów i zafascynowań. Były narkotyki, był alkohol, były szaleństwa i wielu mężczyzn. I nagle, kiedy rodzice tracili już powoli nadzieję na powrót ich córki stało się coś czego nie spodziewał się nikt. Lily postanowiła się wyciszyć i wstąpiła do zakonu. Teraz jeździ po całym świecie z misjami pomagając dzieciom głodującym w najmniej znanych częściach Ziemi. Ale na ślub brata przyjechała. Podawała co chwilę chusteczki swojej matce. 
  Kobieta zerknęła dalej. Rodzice Gregora przeżywają drugą młodość i zwiedzają świat jeżdżąc na wycieczki dla seniorów. Kto był dalej? Lucas i Jego żona oraz trójka dzieci. No i Gloria i Jej czwarty mąż, którym koniec końców był nie kto inny jak... Michael Hayboeck. Święty facet. Wytrzymywał z Nią już piąty rok i nadal nieźle się trzymał. Stefan i reszta nadal szukają swojego szczęścia. Częściowi rozwodnicy. Ciągle pytają jak Schlierenzauerowie tyle ze sobą wytrzymali. Prawie 30 lat razem. Spojrzała na swojego męża. Nadal kochała Go tak samo jak lata temu. Być może jeszcze silnej. 
  Wesele było wyjątkowo piękne. Uroczyste, wesołe, pełne zabawy i szaleństwa. Siedzieli na tarasie przed salą weselną i wspominali czasy, kiedy ich córka jeszcze nie chodziła. I nie obyło się bez łez.
- Wiesz... być może w ostatnim czasie już Ci tego nie mówię tak często ale kocham Cię cały czas tak samo jak wtedy kiedy się poznaliśmy. - powiedział. Uśmiechnęła się a wokół oczu pojawiły sie urocze zmarszczki.
- Wiem to Gregor. - powiedziała i ścisnęła Jego dłoń. - Udały się nam dzieci. - stwierdziła.
- Teraz tylko czekać na wnuki. - wspomniał.
- Willma prawie pęka. Biedna dziewczyna... tyle czasu już nosi bliźniaki a One jak na złość nie chcą wyjść. - zaśmiała się.
- Philip był przecież taki sam. Pamiętasz jak tydzień po terminie błagałaś lekarza, żeby Go z Ciebie wyciągnął? - zaśmiali się oboje. 
- Zostaliśmy w domu sami Gregor... - powiedziała z odrobiną smutku w głosie.
- Alicja... wychowaliśmy 5 cudownych dzieci. Czas dać Im żyć na własną rękę. My możemy teraz tylko czekać aż zaczną nam podrzucać dzieci kiedy będą chcieli wyskoczyć do znajomych. Możemy też teraz zacząć spędzać więcej czasu ze sobą. - pocałował Ją w dłoń. - Możemy zacząć jeździć po świecie. Jak moi rodzice.
- Albo zaproponować Hannie żeby zamieszkali z Nami. - powiedziała z nadzieją. - Gregor ja nie chcę zostać sama. - powiedziała cicho. - Chcę Ją mieć przy sobie. 
- Ja wiem, że gdyby to było możliwe to najlepiej żeby wszyscy z nami zamieszkali. Ale czas się pogodzić z koleją rzeczy. - powiedział i pocałował żonę w czoło. Przytuliła się do Niego mocno znów czując się jak 20-latka. 
  Do ławeczki podeszły wszystkie ich dzieci. 
- A fantastyczna piątka czego jeszcze od nas chce? - zapytał żartobliwie Gregor.
- Wiemy, że bardzo chcielibyście żebym razem z Josephem zamieszkała z Wami. - oznajmiła Hannah. Zdziwienie wypisane na twarzy rodziców mówiło samo za siebie. - Kiedyś usłyszałam Waszą rozmowę. - wyjaśniła niewinnie. - Wiecie też doskonale, że Thomas i Kristina zostają sami więc nie mogę tego zrobić. To u nich zamieszkamy. - powiedziała.
- Ale Was samych nie zostawimy. - odezwał się Max.
- Jeśli tak myśleliście to się grubo mylicie. Gorącego starczego seksu nie będzie. - powiedział Eric.
- Starczego? - oburzył się Gregor. - Ty uważaj smarku na słowa! - zagrzmiał żartobliwie.
- Dlatego razem z Renee postanowiliśmy sprzedać mieszkanie. - powiedział Fynn. - No i będę ojcem - przyznał się trochę zawstydzony. Co wywołało w rodzinie wesoły śmiech i trochę drwin ze strony rodzeństwa. - Rodzice Renee mieszkają w Szwajcarii więc jeżeli zgodzilibyście się to... 
- Możecie się wprowadzić choćby jutro. - powiedziała uradowana Alicja i przytuliła syna najmocniej jak potrafiła.
  Po chwili do nich dołączyła reszta rodziny. Rodzinny uścisk był tradycją. I taką już pozostanie. 

 Siedząc na huśtawce i obserwując szczyty gór trzymali się za ręce. To była forma bliskości, której nigdy sobie nie szczędzili. Kochali się i to było niezmienne. Dopóki śmierć ich nie rozłączy...
- Kocham Cię Gregor. Ty stary, upierdliwy, zdziadziały pierniku. - powiedziała poważnie.
- Ja Ciebie też kocham Alicja. Ty stara, pomarszczona, siwiejąca, gruba babo. - odparł.
- Gruba? W którym miejscu? - oburzyła się.
- W każdym kochanie. A brzuszek to masz jakbyś to Ty była w ciąży a nie Renee i Willma.
- No wiesz Ty co?
- Prawda w oczy kole? A mówiłem biegaj ze mną to wolałaś się z tymi dziadami na pokera umawiać. 
- Te dziady to Twoi przyjaciele.
- Nie mający życia prywatnego. Gdybyś ten czas spędzała ze mną na powietrzu to teraz nie wyglądałabyś jak foczka.
- Foczka?
- Tak, foczka. Taka z wąsami co klaszcze i odbija piłeczkę noskiem. - dodał robiąc odpowiednią minę. Spojrzała na Niego i powiedziała trzy wyraźnie tak dobrze znane mu słowa.
- Wal się Schlierenzauer.
Uśmiechnął się szeroko i całując Ją w czoło szepnął Jej do ucha...
- Nadal wolę jak mówisz do mnie Gregor...


"Dopóki śmierć nas nie rozłączy..."

************************************************************************************

Witajcie kochane :* I zarazem zegnajcie :(
Mimo, że w Epilogu jest happy end ja nadal mam łzy w oczach.
To zakończenie mnie zasmuca, bo na prawdę lubiłam tworzyć tą historię.
Lubiła wszystkich moich bohaterów i będzie mi ich tak bardzo brakować, że nie wiem jak się pozbieram po tym zakończeniu.
Trochę czuję się jakbym zostawiała tutaj jakąś część siebie. 
Chyba trochę bardziej przywiązałam się do tej historii niż do mojego pierwszego opowiadania.
I pewnie też dlatego jest mi się z nim trudniej rozstać.
Ale dość o mnie. 
Czas na Was moje Kochane :*
Bo to dzięki Wam miałam siłę i wenę do tworzenia kolejnych rozdziałów.
Wasza szczerość i opinie dawały mi więcej niż jakikolwiek inne inspiracje.
Bo to dla Was tworzyłam to co powstało.
I mam nadzieję, że z chęcią sięgniecie po to jeszcze raz.

Ann - Żabo moja najukochańsza na świecie. Byłaś przy Kamilu, byłaś i tutaj. I choć Alicja irytowała Cię niesamowicie to byłaś do końca i do końca dodawałaś mi skrzydeł. Twoja krytyka zachowań Ali dawała mi wiele do myślenia. I to dzięki Tobie Jej egoizm mogłam choć trochę zmniejszyć. Dziękuję :*
krateczka - Cicha motywatorka. Również obecna od Kamila. Twoje komentarze były zawsze dla mnie zaskakujące i bardzo mocno motywujące. Mam nadzieję, że Cię nie zawiodę w kolejnym moim dziele. :*
jk - Czyli ta, co nie lubi komentować. Nie lubisz ale jak już komentujesz to Twoje przemyślenia powodowały natłok myśli w mojej głowie. Z resztą wszystko co napisałaś było trafne i bardzo życiowe. Dziękuję :*
Magic - Ty wiesz, że mamy wiele wspólnego. I, że doceniam każde Twoje zdanie na temat tego co stworzyłam. Myślę, że tutaj więcej nie trzeba pisać. :*
Klaudia Mrau - Zawsze wierna. :) Twoje wsparcie było dla mnie na prawdę ważne. Bo zawsze nawet w najgorszym rozdziale znajdywałaś coś co jednak mogło się podobać. Taka moja dobra wróżka. :*
Kamila Sztuk - Równie wierna czytelniczka, której niezmiernie dziękuję za komentarze pozostawione tutaj.
Marta - która nabijała mi wizyty.
Aga - która wiele razy wprawiała mnie w dobry nastrój swoim komentarzem.
I wiele innych który tutaj nie wymieniłam, a którzy tutaj byliście aktywni i aktywnie mnie wspieraliście.
I tych, którzy do końca pozostali anonimowi.
Bardzo, bardzo, bardzo Wam dziękuję:*

Mam nadzieję, że w opowiadaniu, które stworzę również Was nie zabraknie.
Jeżeli tylko lubicie Pana Morgensterna i Pana Kota to zapraszam na:
Miłość owiana tajemnicą <3
Teraz przedstawienie postaci a po południu Prolog.
Serdecznie zapraszam :*
Obiecuję, że będzie ciekawie ;)
Po raz ostatni tutaj - Buziole:*

piątek, 9 maja 2014

43. TEN, W KTÓRYM CZAS WRÓCIĆ DO DOMU...

MONACHIUM, KLINIKA...

    Wziął do rąk dużą torbę i spojrzał na dziewczynę. Rozglądała się po sali jakby czegoś szukając. Podszedł do Niej i objął w pasie. Pocałował w czubek głowy i pogłaskał po ramieniu.
- Już czas. - powiedział cicho.
 Spojrzała na Niego trochę smutnym wzrokiem. Przez ostatni miesiąc widział w Jej oczach zmianę. Zaczęły nabierać koloru i blasku ale nie widział w nich tego szczęścia co kilka miesięcy wcześniej. W swoich oczach niestety też to widział i doskonale zdawał sobie sprawę, że tak teraz będzie. Jeszcze przez długi czas. Ale miał na to siłę. Żeby przetrwać. Żeby zacząć wszystko od nowa. Żeby na nowo być szczęśliwym...
- Czuję jakbym zostawiała tutaj część siebie Gregor. - powiedziała cicho. - Jakbym zostawiała tutaj Sophie... - dodała szeptem a oczy znów Jej się zaszkliły. Przytulił Ją mocniej. Widział jak działa na Nią samo wspomnienie o dziecku. On sam z resztą też nie był ze stali. Od środka, z każdym wspomnieniem przychodziło poczucie straty, które wbijało boleśnie niewidzialną szpilkę w Jego serce. W posklejane serce...
- Ona zawsze będzie z nami. - powiedział Jej do ucha. - Zawsze. - dodał i znów pocałował Jej czoło. - Czas uwolnić się od życia w szpitalu Alicja. - powiedział poważnie i spojrzał Jej w oczy. - Czas wrócić do domu kochanie... - dodał ciszej i złożył na Jej ustach czuły pocałunek...

AUSTRIA, INNSBRUCK...

   Podróż z Monachium minęła bardzo szybko. Być może dlatego, że zasnęła w samochodzie. Sen jak przez ostatnie tygodnie był niespokojny. Co noc na nowo przeżywała dzień, w którym dowiedziała się o śmierci dziecka. Budziła się z płaczem. Dopiero uspokajający głos szatyna powodował, że na nowo mogła zasnąć. Natomiast w samochodzie choć śniła o tym samym, potrafiła przełknąć tą ogromną gulę pojawiającą się w gardle. Wystarczyło otworzyć oczy i spojrzeć przez szybę. I tak budząc się i zasypiając spędziła drogę do domu. Do jakiego domu? To pytanie naszło Ją dopiero po wjechaniu do Innsbrucku. 
- Gregor... mam takie jedno pytanie... - zaczęła.
- Pytaj.
- Mówiąc "Czas wrócić do domu..." to jaki dom Ty miałeś na myśli? - zapytała. Uśmiechnął się lekko pod nosem i puścił Jej oko.
- Taki co ma dach Mała. - odparł z cwanym uśmieszkiem. Wywróciła oczami. Kiedy to zrobiła od razu poczuła się lepiej. Poczuła się w końcu sobą a nie zamkniętym w sobie zombie.
 Bez słowa skierował się w stronę, którą tak dobrze znała. W stronę drogi do willi sportowej. Zastanawiało Ją jedynie jak Alex zareagował na wiadomość, że tam mają zamiar mieszkać skoro to nie był dom żadnego ze skoczków tylko dom należący do drużyny. Zbliżając się do willi poczuła się jakby rzeczywiście wróciła do domu. W swoje miejsce. Zatrzymał samochód przed bramą wjazdową ale nie wyłączył silnika. Spojrzała na Niego zdziwiona.
- Chcesz pożegnać się z Willą? - zapytał uśmiechnięty.
- Pożegnać? - zapytała zdezorientowana. 
- Więcej tutaj nie będziesz mieszkać. - oznajmił.
- A gdzie będę mieszkać?
- Ze mną. Znalazłem świetny karton. A jak się rozłożymy pod jakimś romantycznym mosteczkiem to nie będzie nam kapało na główki. - powiedział śmiertelnie poważnie i uścisnął Jej dłoń. Wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze z płuc. Brakowało Jej tego irytującego Gregora. A właściwie Schlierego... Spojrzała w stronę willi i wysiadła z samochodu. Zrobił to samo. Po chwili byli już w środku. Nie było nikogo. Nic dziwnego skoro chłopcy byli na jesiennym zgrupowaniu w Szwajcarii. Rozglądnęła się dokoła. Wszystko przypominało Jej te cudowne momenty mieszkania w tym miejscu. Od pierwszego spotkania chłopaków, przez gotowanie, granie w pokera, oglądanie filmów, karaoke, akcja z bielizną... Uśmiechnęła się na wspomnienie tych chwil. Przeszła na górę. Jej dawny pokój teraz był pusty i wyglądał jak hotelowy. Sama Go takiego zostawiła. Tego momentu akurat nie chciała pamiętać. Wyszła z niego jak najszybciej potrafiła. Skierowała się do pokoju na drugim końcu korytarza. Weszła. Zobaczyła duże biurko, łóżko... otwarte drzwi do garderoby... Usiadła na łóżku i spojrzała przed siebie. Drzwi do łazienki również były otwarte a w lustrze zobaczyła ten wielki prysznic, który tak wiele w Niej zmienił... I wszystko wróciło. Przyjemny dreszcz na plecach, dziwne uczucie w żołądku, błędny wzrok, przyspieszony oddech... Poczuła jak ktoś obejmuje Ją od tyłu i składa na szyi delikatny pocałunek. Uśmiechnęła się i odwróciła w kierunku szatyna. 
- Nie wiedziałam, że aż tak się przywiązałam do tego miejsca. Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś. - powiedziała i złączyła swoje usta z Jego delikatnymi wargami. - Jedźmy już pod ten most...

  Ciekawość nie dawała Jej spokoju kiedy nadal siedziała w samochodzie a szatyn z uśmiechem na twarzy wiózł Ją w nieznane rejony Innsbrucku. Po 20 minutach znaleźli się przed bramą, za którą było widać jedynie iglaki. Tuje posadzone wzdłuż jakiejś wyłożonej kamieniami ścieżki. Wysiadł z samochodu otwierając Jej drzwi. Zdziwienie i ciekawość to jedyne co teraz czuła. Spojrzała na Niego pytającym wzrokiem. 
- Mam nadzieję, że Ci się spodoba. - powiedział i pociągnął Ją za rękę. Minęli bramkę. Szli kawałek kamienna ścieżką aż skończyły się tuje a zaczynał się trawnik. Ogród. Przed dużym, morelowym domem z czerwonym dachem. Na tarasie domu ustawiona była drewniana huśtawka, która teraz pod wpływem listopadowego wiatru lekko bujała się w przód i w tył. Liście opadały z drzew ale słońce, które jeszcze wychodziło zza chmur nie powodowało pasującego do tej pory roku przygnębienia. A wręcz przeciwnie. Dodawały uroku dużemu grodowi. Spojrzała na szatyna z pytajnikami w oczach.
- Gregor co to jest?
- Nasz dom. - powiedział z uśmiechem.
- Nasz? - spytała niedowierzając.
- Zacząłem go budować kiedy byłem jeszcze z Sandrą. A kiedy byłaś w szpitalu postanowiłem, że muszę Go przerobić.
- Przerobić?
- Był zbyt nowoczesny. Sterylny... Chciałem, żebyś po powrocie tutaj poczuła się jak u siebie więc musiałem dodać mu uroku i ciepła. Żeby do Ciebie pasował. - pocałował Ją w policzek. Patrzyła na Niego zszokowana. - Chodźmy, muszę wiedzieć co o Nim myślisz. - powiedział z zapałem i pociągnął Ją w stronę drzwi wejściowych. Uniosła wzrok i nad drzwiami ujrzała metalową kratę na maleńkim okienku z witrażykiem. Na kracie był metalowy napis. Długi i widoczny dla wszystkich.
- Gregor... to był Twój pomysł? - wskazała napis "SCHLIERENZAUER". Wzruszył ramionami i wyszczerzył się. Pokręciła tylko głową. Po chwili byli już w środku. 
  Dom był w drewnie. Ciemne panele dawały wrażenie elegancji bijącej od wnętrza. Ale to co uderzyło w Nią najmocniej to ciepłe beże połączone z czekoladą na ścianach. Delikatne oświetlenie, które dodawało uroku. Ciemne meble, lustro powiększające optycznie korytarz. Na końcu korytarza były eleganckie ciemne schody prowadzące na piętro. Pomógł Jej zdjąć płaszcz i odwiesił na wieszak. Chwycił Ją za rękę i ruszył na przód. Po prawej stronie zobaczyła swoje królestwo. Kuchnię. Dużą, przestronną, ciepłą... Szafki z ciemnego drewna doskonale komponowały się z brzoskwiniową ścianą. Wszystko było zrobione w Jej ulubionym stylu. Trochę babcinym ale jakże uroczym i domowym. Usta same się uśmiechały. Rzeczywiście poczuła się jak w domu. 
- Chyba nigdy stąd nie wyjdę. - powiedziała uśmiechając się do Niego.
- Liczę, że równie dużo czasu poświęcać będziesz jeszcze jednemu pomieszczeniu. - powiedział tajemniczo i pociągnął Ją prowadząc na górę. Otwarł pierwsze drzwi po prawej stronie. Jej oczom ukazała się bardzo elegancka, jasna sypialnia z ogromnym łóżkiem na samym środku ściany na przeciwko Niej. Łóżko było wysokie i długie. Satynowa jasna pościel z pięknymi haftami wyróżniała się na tle pastelowo błękitnych ścian. Meble z jasnego drewna dodawały tej części domu delikatności a kwiaty w wazonach świeżości. Białe jedwabne zasłony skrywały szklane drzwi na balkon, z którego widać było pobliskie jezioro i cudowne szczyty gór, które pokryte były już śniegiem. W pokoju znajdowała się też mała toaletka z podświetlanym lustrem, która wyglądała jak z teatru. Na ścianach powieszone były zdjęcia. Jej zdjęcia... Ich zdjęcia... Oprawione w jasne ramki. Pokój był oazą spokoju. W tym miejscu mogła się spokojnie wyciszyć i poczuć bezpiecznie. Oczy znów się zaszkliły. Szatyn natychmiast Ją do siebie przytulił.
- Tu jest tak pięknie... - powiedziała uśmiechając się przez łzy. Uśmiechnął się szeroko.
- Mam nadzieję, że zaznasz tutaj choć trochę spokoju. - wyszeptał. - I, że będziesz Go chciała dzielić ze mną. - dodał patrząc Jej głęboko w oczy.
- Kocham Cię Gregor. - powiedziała szczerze. Delikatnie Ją pocałował i powiedział coś jeszcze. Jego mina mówiła, że obawia się Jej reakcji na kolejny pokój ale bardzo zależało Mu, żeby Go zobaczyła. 
- Musisz zobaczyć coś jeszcze. - powiedział poważnie. Pokiwała głową i podążyła za Nim. Kiedy otwarł drzwi do pokoju obok zaniemówiła. Stanęła w progu jak wryta. Serce zakuło by po chwili wypełnić się ciepłem. Nie udało Jej się nie uronić łzy. To było niemożliwe. Ale patrząc na ten pokój wracała Jej nadzieja. Nadzieja na piękną przyszłość. - To miał być pokoik dla Sophie... - powiedział cicho, obejmując dziewczynę. Spojrzała na wnętrze, które aż krzyczało, że czeka na przyjęcie noworodka. Pokój był bardzo wesoły. Jasnozielone ściany, kolorowe zasłony, mnóstwo zabawek, łóżeczko z baldachimem, kołyska, przewijak, kolorowe ozdoby na ścianie... - Nie zdążyłem kupić wózka... Ale kupimy go razem, jak przyjdzie na to czas. - wyszeptał Jej do ucha. Spojrzała na Niego ponownie. Uśmiechnęła się delikatnie i pogłaskała Go po policzku.
- Nasze dziecko będzie miało najlepszego ojca na świecie. - powiedziała szczerze. - A pokój jest prześliczny - dodała. - Sophie byłaby chyba najbardziej rozpieszczoną istotką na ziemi - zaśmiała się. On również. Po raz pierwszy od operacji uśmiechali się mówiąc o zmarłej córce. Tragedia przeżyta razem wzmacniała związek i dodawała mu sił. I tak też było w tym przypadku. Oboje czuli jak wracają powoli do życia. Do siebie.
- W salonie czeka na Ciebie mała niespodzianka. - powiedział.
 Kiedy zeszli na dół usłyszeli głośnie "NIESPODZIANKA!!!" i zobaczyli wszystkich swoich bliskich i przyjaciół. Rodzinę Gregora, kolegów z reprezentacji, trenera, zjawiła się tez Theresa, a  nawet Anna, która przyjechała z Polski zanosiła się płaczem widząc Alicję. Mocno się do siebie przytuliły nie mogąc opanować łez wzbierających się pod powiekami. Odsunęła się od Niej i spojrzała na pozostałych. Gloria wniosła do salonu tort, na którym widniał napis "Witajcie w domu!". 
- Mamy nadzieję, że będzie się Wam tutaj dobrze mieszkało... - zaczęła Angelika.
- I, że stworzycie tutaj wiele cudownych wspomnień. - dodała Anna.
- I że na dzisiejszej parapetówce wszyscy się upijemy. - dodał Stefan.
- No i że nowa sypialnia Was podstymuluje do sami wiecie czego. - puściła im oko brunetka.
- Gloria! - upomniała Ją Angelika.
- No co? Sama mówiłaś, że weszłaś już w rolę babci. A ja chcę zostać ciocią. - wyszczerzyła się.
- Zobaczymy co da się zrobić. - powiedział szatyn i objął narzeczoną. 
  Impreza choć niezapowiadana trwała w najlepsze i każdy bawił się wyśmienicie. Korzystając z tego, że większość gości była już pod wpływem brunetka zdołała obejrzeć resztę własnego domu i porozmawiać na spokojnie z Anną, która jako jedyna dotrzymywała towarzystwa Alicji w trzeźwości. Gregor natomiast widząc w końcu uśmiech na twarzy ukochanej uspokoił nerwy i mógł pozwolić sobie na chwilę wyluzowania. Nie pił wiele. Nie chciał. Nie kręciło Go to już. Teraz w głowie miał co innego. W głowie miał swoją rodzinę. Swoją przyszłość. Dużo zastanawiał się przez ostatni czas nad porzuceniem kariery skoczka. Byle tylko być blisko Niej. Ale czy był na to gotowy? Tego jeszcze nie wiedział. Kochał Ją ale kochał też skoki. Był w kropce.
- O czym tak myślisz? - zapytała podchodząc do Niego.
- Zastanawiam się czy... Czy nie zakończyć kariery. - powiedział szczerze. Odsunął Jej grzywkę na bok i pogłaskał po policzku. Uśmiechnęła się delikatnie.
- Nie rób tego. - powiedziała. - Kochasz skoki. Kochasz rywalizację. Kochasz te konkursy i emocje z nimi związane. Jeśli chcesz to zrobić tylko po to, żeby tutaj ze mną być to nie rób tego. Przyjdzie jeszcze na to czas. Mamy całe życie dla siebie Gregor. - uśmiechnęła się szerzej.
- Jesteś pewna że wytrzymasz tyle beze mnie? - zapytał poważnie.
- Ja nie wiem czy z Tobą wytrzymam tyle pod jednym dachem złośliwcze. 
- Wytrzymasz. - powiedział pewnie.
- Jesteś pewny?
- 100% Mała. - puścił Jej oko. Zaśmiali się.
- Boże Narodzenie Greg. - powiedziała z lekkim uśmiechem.
- Słucham?
- Boże Narodzenie. Wtedy za Ciebie wyjdę. - dodała poważnie. Uśmiechnął się szeroko i mocno pocałował Jej malinowe usta. Tą chwilę jednak przerwał dzwonek do drzwi. Zerknęli w tamtą stronę zdezorientowani. 
- Nie mam pojęcia kto to może być. - powiedział. Podszedł do drzwi i je otworzył. To co zobaczył najpierw wywołało u Niego wściekłość ale po chwili wściekłość tak po prostu odeszła. Nie wiedzieć skąd. Może to przez wspomnienia, które miał przed oczami. Kilka ładnych lat przyjaźni. A może to dłoń Alicji, która leżała teraz na Jego ramieniu. 
- Przepraszamy za spóźnienie ale mała nie chciała nam zasnąć. - powiedziała blondynka i delikatnie uśmiechnęła się do gospodarzy. Teraz oboje zerknęli na blondyna, który uparcie wpatrywał się w brunetkę jakby nie mogąc uwierzyć, że widzi Ją przed sobą w całkowitym zdrowiu. Z oczu można było wyczytać u Niego wstyd, winę, nieme przeprosiny, tęsknotę, ból... 
- Wybaczycie nam? - zapytał Thomas. W Jego pytaniu kryło się więcej niż prośba o wybaczenie spóźnienia. Tam kryła się prośba o wybaczenie wszystkiego. Oskarżeń, zerwania kontaktu, ucieczki... Brunetka spojrzała na szatyna, który toczył z blondynem niemą kłótnię na wzrok. Z każdą kolejną chwilą widziała jak złość uchodzi z Gregora. A w jej miejsce pojawia się chęć powrotu do dawnych czasów. Do relacji nie zepsutych przez wzajemne oskarżenia. Do czystej przyjaźni...
- Pod jednym warunkiem Thomas. - powiedział poważnie. Blondyn z lekką paniką spojrzał na dziewczynę a potem na dawnego przyjaciela.
- Cokolwiek. - powiedział cicho.
- Bądź moim świadkiem na naszym ślubie. - powiedział szatyn z lekkim uśmiechem i objął narzeczoną. Uśmiechnęła się słysząc to i spojrzała z nadzieją na Thomasa. Pokręcił głową z niedowierzaniem by po chwili zgodzić się bez wahania na propozycję przyjaciela. 
  Bo przyjaźń to coś więcej niż same dobre chwile. To więź, którą czujesz pomimo dzielącej dwie dusze odległości. To umiejętność wybaczania. To wspólne milczenie, które często daje więcej niż rozmowa. To uczucie, kiedy po dłuższym braku kontaktu, przy pierwszym spotkaniu wiesz, że nic się między Wami nie zmieniło. Taka właśnie jest przyjaźń....


"Kiedy robienie z siebie idiotów to przyjemność - to właśnie jest przyjaźń."

**********************************************************************************
Po długich a ciężkich w końcu jest.
Nie wiem co się dzisiaj ze mną stało, że tak źle mi poszedł rozdział ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie.
Został już tylko Epilog, który pojawi się jutro.
A z Epilogiem, Prolog nowego opowiadania. 
Mam nadzieję, że ze mną zostaniecie:)
Buziole i do jutra :*

czwartek, 8 maja 2014

42. TEN, W KTÓRYM INNE ŻYCIE SIĘ ZACZYNA...

MONACHIUM, KLINIKA, 5 TYGODNI PÓŹNIEJ...

    ~ON~

   Stał w drzwiach sali nr 214. Patrzył na Nią. Jak przez ostatnie tygodnie. Milczał. Jak przez ostatnie tygodnie. W sercu toczyła się walka uczuć. Jak przez ostatnie tygodnie. Miłość... Do kobiety leżącej w łóżku. Podłączonej do aparatury podtrzymującej Jej życie. Do kobiety, która walczyła o swoje życie. Do kobiety, która teraz była sensem Jego istnienia. Bo już nic wokół nie miało znaczenia... Nienawiść... Do samego siebie. Bo cały czas się obwiniał o śmierć własnego dziecka. Przyznał rację Thomasowi, który nie miał siły patrzeć na powolną śmierć dziewczyny. Nie mógł Go dłużej nazwać przyjacielem. Nie po tym jak stchórzył i po prostu wyjechał nie chcąc być blisko śmierci. Dlatego też czuł do Niego żal... Nadzieja... To uczucie było chyba opisem samego Gregora. Było całym Nim. Żył nadzieją. Że kolejny dzień przyniesie w końcu dobrą wiadomość. Dobrą dla Niego. Bo żeby Ona mogła żyć ktoś musiał zginąć. I tu wkradało się kolejne uczucie... Bezradność... Bo nic nie mógł sam zrobić. Ani dla Niej ani dla tego kto odda za Nią swoje życie. Przez ten czas rozmowy z Nim wyglądały codziennie tak samo. Odpowiadał na zadawane pytania zdawkowo i to tylko wtedy kiedy uznał, że odpowiedź jest konieczna. Duże wsparcie ze strony rodziny i kolegów było miłe. Ale nie wnosiło nic konstruktywnego. Bo to nie Oni przeżywali największą tragedię w życiu. Wtedy... Przez miesiąc...
   I wtedy pojawiła się szansa. Młoda dziewczyna z wypadku na motorze. I Jej zrozpaczeni rodzice, którzy za nic w świecie nie chcieli zgodzić się na pobranie narządów od ich córki. Wystarczyła jedna szczera rozmowa szatyna z Nimi. Wystarczyło opowiedzenie historii. Jego historii. Ich historii... Operacja trwała prawie 10 godzin. I udało się... Stał teraz w drzwiach do sali, a Ona stała przy oknie wpatrując się w milczeniu w świat po drugiej stronie. Liście zmieniały już swoją barwę. Wrzesień postarzał całą przyrodę...
   Od operacji minął tydzień. 6 dni od momentu, w którym musiał powiedzieć Jej najgorszą wiadomość jaką kiedykolwiek usłyszała. Zamilkła. Nie usłyszał Jej głosu od tamtej pory. Zamknęła się na świat. Jakby wyłączyła. Wyłączyła wszystko w sobie. Błysk w oku, chęć do kłótni, uczucia... Nie zapłakała. Ani raz. Tylko milczała. I codziennie siadała na fotelu przy oknie i pustym wzrokiem wpatrywała się w to co znajdowało się za nim. Nie odpowiadała na pytania, nie reagowała na żadne gesty, nie patrzyła na Niego. Stała się osobną planetą bez dostępu dla innych... Dla Niego... To była Jej forma przeżywania straty. Widocznie musiało tak być. Więc trwał przy Niej. Przynosił posiłki, które zjadała jak zaprogramowana maszyna, czesał Jej włosy, które miały wystarczającą długość by móc się zaplątać, mówił do Niej choć wiedział, że Go nie słucha... 
  Czuł, że obwinia Go o to wszystko. Że to co się wydarzyło zmieniło stanowczo za dużo. Że nic nie będzie już takie samo... Bał się. Że Jej nie odzyska, że już nigdy nie usłyszy Jej głosu, że kiedy minie już jakiś czas po prostu zostawi pierścionek na półce i zniknie z Jego życia zapadając się pod ziemię... A tej straty już by nie przeżył...

~ONA~

   Stała przy oknie obserwując przechodniów. Niektórym z nich wiatr zdmuchiwał nakrycia głów. Z ludzi można było dużo wyczytać. W szpitalu w Krakowie uwielbiała stać na końcu korytarza i obserwować pętlę tramwajową. Tutaj... wszystko kojarzyło Jej się tylko z jednym. Ze stratą, z którą nie umiała się pogodzić. Czuła tą pustkę w całym swoim ciele. Każdy jego centymetr odczuwał brak jakiejś istotnej części w środku. Odruchowo dotknęła brzucha. Miała ochotę ryczeć. Wypłakać całe swoje nieszczęście. Cały swój ból. Czuła ból choć nie powinna, bo przecież miała nowe płuca, które jak dotąd świetnie się sprawdzały. Ból był psychiczny ale ciało reagowało jak na ból fizyczny. Nie mogła Go znieść.
  Wiedziała, że szatyn stoi w drzwiach w milczeniu się Jej przyglądając. Znów. Jak codziennie. Za chwilę poda Jej kubek z gorąca herbatą, którą automatycznie wypije i drożdżówkę, którą automatycznie zje. Potem powie Jej jak jest na dworze i jaka ma być noc. Potem będzie z Nią milczał. Stojąc obok Niej i wpatrując się w tylko sobie znany punkt za szybą. A potem pójdzie po obiad, który Ona znowu automatycznie zje. I znów powie coś o pielęgniarkach i zamilknie. Z kolacją będzie to samo. Tylko zacznie narzekać na Glorię, która codziennie przychodzi przynosząc jakiś deser denerwując Go swoim gadaniem. Posiedzą oboje w milczeniu a potem zaśnie z głową opartą na oparciu fotela, żeby obudzić się o 5.00 i zdążyć się odświeżyć po czym wróci i zacznie swój rytuał od nowa...
   Nie mogła spojrzeć Mu w oczy. Nie potrafiła. Nie chciała widzieć w nich żalu i niewypowiedzianej pretensji. Czuła się winna tego wszystkiego. Tego całego cierpienia. Tego, że nie potrafiła się opanować i dała zawładnąć swoim ciałem chorobie. Że nie ochroniła ich dziecka przed śmiercią mimo, że jeszcze się nie narodziło. Zawiodła Go i nie chciała tego zobaczyć w Jego tęczówkach. W oczach, które tak bardzo kochała. Za których spojrzeniem tak bardzo tęskniła. Których czułego spojrzenia tak bardzo potrzebowała, bo umierała od środka. Z rozpaczy.
  Gdyby tylko w nie spojrzała coś mogłoby pęknąć. Coś mogłoby się odblokować. Fala bólu spowodowałaby, że zaczęłaby mówić. A to co miała do powiedzenia nie mogło dojść do Jego uszu. Bo miała ochotę wykrzyczeć, że to Ona powinna umrzeć a nie dziecko, że nie było niczemu winne, że nie potrafi żyć ze świadomością, że je zabiła, że wie jak bardzo On Ją za to nienawidzi, że nie chce żeby nadal udawał troskę, żeby się męczył. A potem wtuliłaby się w Jego ramię i wybuchła głośnym płaczem. Szlochem nie do opanowania. I błagałaby Go o wybaczenie. O to, żeby Jej nie opuszczał. Żeby z Nią został i nigdy nie odchodził. Bo tego potrzebowała. Uwolnić te wszystkie emocje, które siedziały głęboko w Niej.
  Wzięła głębszy oddech znów zapominając o tym, że przez jakiś czas ten odruch będzie bolał. Na Jej twarzy pojawił się lekki grymas ale nic poza tym. Musiała nauczyć się oddychać na nowo. Nie mogła zaprzepaścić tej szansy. Tylko w ten sposób mogła podziękować osobie, która dla Niej zginęła. Tylko akceptując te płuca mogła poczuć się odrobinę lepiej. Na dobre nowiny było jeszcze za wcześnie. Astma mogła zabić płuca w każdym momencie. Trzeba było tylko czekać i mieć nadzieję, że w ciągu miesiąca atak nie nadejdzie...
  Szatyn podszedł i postawił przed Nią kubek z gorącą herbatą i drożdżówkę. Uśmiechnęła się w duchu. Czy gdyby Ją nienawidził robiłby takie rzeczy?
- Dzisiaj wieje jak jasny gwint. Niby 18 stopni ale w nocy ma spaść do 10. - powiedział cicho i zamilkł.
I tyle. Dwa zdania, których teraz mogłaby słuchać w nieskończoność. Bo tak bardzo kochała ten głos. Wzięła w dłoń drożdżówkę i zaczęła powoli jeść...
  Spojrzała na chodnik. I nagle jakby ktoś uderzył Ją w głowę. Nie zdawała sobie sprawy, że taki obraz może wywołać u Niej reakcje jak po zderzeniu z ciężarówką. Jej dłoń zatrzymała się w połowie drogi do ust. Oczy zapiekły ale nie mogła sobie pozwolić na łzy. Nie przy Nim. Na łzy przychodzi czas w nocy. Kiedy Go nie ma. Odwróciła się i zamknęła oczy. Czuła jak Jego ciało się napina. Przeczuwała wybuch. Ale zamiast tego On po prostu wyszedł z sali. A Jej pękło serce...

~ON~

  Siedział przed salą i wpatrywał się w podłogę. Nie potrafił się opanować. Nie potrafił opanować tego co działo się z Jego ciałem. Cały drżał. Tylko przez to, że zobaczył jeden jedyny obraz. I Ona też to zobaczyła. Nie mógł sobie wyobrazić jak wielki ból poczuła. Była matką, której odebrano największy skarb. Jeszcze nienarodzony...
- Coś się stało? Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha. - powiedziała Gloria i usiadła obok Niego.
  Spojrzał na Nią takim wzrokiem... Bo trafiła w samo sedno.
- Czemu jesteś tak wcześnie? - zapytał.
- Wieczorem muszę wracać do domu. Urlop mi się kończy. Mama obiecała, że przyjedzie jak tylko upora się z urzędem skarbowym.
- Niech nie przyjeżdża. To nie ma sensu. Dobrze o tym wiesz. - powiedział cicho.
- Powiesz mi co się stało? - spytała kładąc delikatnie swoją dłoń na ramieniu brata. Westchnął.
- Zobaczyliśmy przez okno młoda kobietę. Wychodziła ze szpitala. Miała chustę na głowie.
- Chora... tutaj krąży wiele chorych ludzi...
- Miała na rękach noworodka. - przerwał Jej. - Jakiś mężczyzna otworzył Jej drzwi do samochodu i pocałował i Ją i dziecko. - dodał. Zamilkła. - Nie wiedziałem, że to może tak boleć Gloria... - wyszeptał.
- Jak na to zareagowała Alicja?
- Odwróciła się i zamknęła oczy. Po raz pierwszy zobaczyłem na Jej twarzy rozpacz...
- I co zrobiłeś?
- Wyszedłem. Miałem wrażenie, że za chwilę wybuchnie i wykrzyczy mi w twarz, że mnie nienawidzi. Że to wszystko moja wina. Powie mi to co doskonale wiem ale czego nigdy nie chciałbym usłyszeć z Jej ust. Boję się...
- Czego Greg?
- Że Ją straciłem. Ona nawet na mnie nie patrzy.
  Siostra tylko przytuliła mocno szatyna. Nie miała pojęcia co w takiej sytuacji mogłaby mu powiedzieć. Był wrakiem człowieka. Emocjonalnie i fizycznie. Usłyszeli jak drzwi do sali się otwierają. Stanęła w nich brunetka. Znów nie patrzyła na szatyna. Spojrzała za to w oczy Glorii. Wzięła Ją za rękę i pociągnęła bez słowa za sobą...

~ONA~

  Usiadła na łóżku. Spojrzała na kobietę a ta zrobiła to samo. Teraz za zamkniętymi drzwiami, bez bacznego oka szatyna mogła w końcu być sobą. Nie mogła dłużej ukrywać swoich uczuć. Musiała Je komuś powierzyć. A Jej mogła zaufać. Z Nią mogła porozmawiać. Bo Ona w brew pozorom potrafiła słuchać. Więc odezwała się po raz pierwszy od tygodnia.
- Nienawidzi mnie prawda? - zapytała szeptem.
 Kobieta spojrzała na Nią zaskoczona. Nie wiedziała co Ją bardziej zaskoczyło. Czy to, że Alicja się odezwała, czy to, że uważa, że Gregor Ją nienawidzi.
- Czuję to. - dodała. - Nienawidzi mnie i ma do tego prawo. Tylko ja tak bardzo Go kocham Gloria... Ja bez Niego nie dam sobie z tym rady. Nie potrafię mu spojrzeć w oczy, bo wiem, że zobaczę w nich nienawiść i zawód. Boję się, że mi powie, że to koniec. A wiesz co jest najgorsze? - spojrzała na kobietę. - Że będzie miał rację. Bo to ja powinnam umrzeć a nie Ona. Bo to przeze mnie teraz oboje jesteśmy wrakami. Nigdy w życiu nie czułam się taka pusta w środku... 
- Alicja co Ty mówisz? - zapytała spokojnie. - Jak w ogóle mogłaś pomyśleć, że mój brat Cię znienawidził? On cały czas obwinia się o to co się stało. Ciągle mówi tylko, że to Ty Go nienawidzisz, że prędzej czy później od Niego odejdziesz, że mu wykrzyczysz, że to wszystko to Jego wina... - mówiła. Brunetka patrzyła na Nią z niedowierzaniem. - On Cię kocha. Nigdy nie widziałam, żeby kogoś tak kochał jak Ciebie. Kiedy czekałaś na płuca siedział przy Tobie dzień i noc. Podczas operacji prawie wszedł na salę, bo bał się, że lekarze popełnią jakiś błąd. Jakby się na tym znał. - zażartowała. Westchnęła. - Chyba czas żebyście sobie wszystko wyjaśnili i po prostu porozmawiali. - powiedziała.
- Jesteś tego pewna? - zapytała ze łzami w oczach brunetka.
- Pójdę po Niego. - powiedziała i wyszła.
  Nie minęło kilka chwil a do sali wszedł szatyn. W końcu na Niego spojrzała. Przestraszyła się. Wyglądał okropnie. Schudł, był lekko zgarbiony, w oczach nie było już tej iskry co zawsze... Pod oczami miał podkowy. Wyglądał jakby postarzał się o kilka ładnych lat. I emocje wzięły górę. Bo zobaczyła w Jego oczach to samo co widziała w swoich kiedy przeglądała się w lustrze. Rozpacz. Tragedię. Ból... Pękła. Łzy wylewały się rzekami po Jej policzkach. Z ust dobył się jęk rozpaczy i po chwili już była w Jego ramionach. Tulił Ją tak jakby miała się rozpaść. I tak się właśnie czuła. Jakby rozpadła się na kawałki. Poczuła złość. Na los, który sprawiał tyle złego. że to właśnie ich to spotkało. Biła pięściami w Jego klatkę piersiową by po chwili ponownie wtulić się w Nią i łapać kurczowo powietrze. A On... głaskał Ją po głowie i plecach co chwile całując Jej czoło. Z Jego oczu także płynęły łzy. Choć ostatnio miał wrażenie, że już nawet płakać nie potrafi. Ale teraz odzyskał nadzieję. Że jeszcze nie wszystko stracone. Że jest jeszcze dla kogo się starać. Jest kogo wspierać. Dla kogo oddychać...
- Kocham Cię tak bardzo Alicja... - powiedział tuląc Ją bardzo mocno. A Jej szloch stał się jeszcze większy. Bo poczuła odrobinę szczęścia. Miłości, którą utraciła. I choć wydawało Jej się, że wraz ze stratą dziecka straciła wszystko, to było coś co musiał uratować. Miłość, którą musiała zacząć doceniać i pielęgnować. O którą musiała walczyć i dbać. Bo taka miłość zdarza się tylko raz.
- Przepraszam...- wychlipiała. - Przepraszam... 
Podniósł Jej podbródek tak, żeby na Niego spojrzała. Tęsknił za tym. Cholernie tęsknił. 
- Jesteśmy w tym razem... - szepnął. - I przejdziemy przez to razem... - dodał. 
Bardzo chciała wierzyć w te słowa. Bo to One sprawiały, że każdy kolejny dzień miał mieć sens. Poczuła na swoich ustach ciepło, które mogły dawać jedynie usta szatyna. Miłość, którą przekazywał tak delikatnie ale tak stanowczo. I tak wiele jej w Nim było. To musiało wystarczyć. Żeby jutro nie było szare...


"Kiedy płaczesz, bo szczęście nie odwróciło się całkowicie..."

***********************************************************************************
Witam Was :)
Ostatni rozdział przyniósł wiele smutku i łez.
Mam nadzieję, że emocje, które chciałam przekazać w tym rozdziale także wzbudzą w Was falę uczuć.
Tym samym z dużym smutkiem informuję, że zbliżamy się do końca tej historii.
Pozostał jeden rozdział i Epilog. 
I aż ciężko mi o tym pisać.
Dacie wiarę, że przy tworzeniu tego rozdziału sama miałam łzy w oczach? :(
Buziaczki :*

środa, 7 maja 2014

41. TEN, W KTÓRYM JEDNO ŻYCIE SIĘ KOŃCZY...

MONACHIUM, KLINIKA...

   Czym tak właściwie jest szczęście? Niby tak abstrakcyjne ale takie realne. Mianem szczęścia określamy wiele rzeczy i sytuacji. Szczęście jest kiedy coś wygramy, kiedy unikniemy czegoś strasznego, kiedy widzimy bliską nam osobę po długiej rozłące, kiedy udaje się nam dokonać czegoś niemożliwego, kiedy pokonamy własny lęk... Szczęście jest wtedy. Gdzie? W nas. Szczęście to takie uczucie, kiedy każdy organ wewnątrz naszego ciała zaczyna tańczyć z radości. Kiedy nic nie jest w stanie usunąć uśmiechu z naszej twarzy. Kiedy wszystkie problemy stają się wręcz niewidoczne... W takim szczęściu minęły kolejne 2 tygodnie. Kto był tak szczęśliwy? Pewien brązowooki szatyn, który w spokoju spędził ten czas z narzeczoną. Wyniki badań ciągle wskazywały ten sam poziom. Choć nie idealny to stabilny. Mogłoby się wydawać jakby choroba czekała. Na co? Na to, żeby maleństwo mogło spokojnie przyjść na świat. Ta właśnie myśl dawała Im obojgu siłę. Najbardziej cieszyły Go momenty, w których wszystko przypominało Mu, że zostanie ojcem. Bicie serca, zdjęcie USG, nagłe zachcianki Alicji na niestworzone rzeczy takie jak makaron z keczupem i na deser lody waniliowe i ogórek kiszony, codzienne mdłości, które teraz miały swoje apogeum.
  Niestety w każdej sielance kiedyś przychodzi kryzys. Coś co sprawia że idylla nagle przestaje trwać. Zostaje przerwana. Do kociołka różowych jednorożców i tęcz wkrada się atrament, który niszczy magię... Takim atramentem dla Niej był zupełny brak kontaktu z blondynem. Gryzło Ją to od środka. Poczuła się zawiedziona kiedy po wygranej w Szwajcarii nie dał nawet znaku życia. Obiecał, że przyjedzie, bo musiała Mu powiedzieć coś bardzo ważnego, a tym czasem milczał. Wrócił do rodziny w Austrii. Uważała, że dobrze zrobił, że to z córką i z Kristiną powinien świętować wygrany konkurs. Bolał Ją jedynie fakt, że nawet nie odbierał od Niej telefonów. Nie odpisał na wiadomości. Zupełnie nic. Do kolejnych zawodów pozostało kilka dni. Wiedziała, że pojechali trenować do Francji. Poznawać skocznię. Ale gdzieś w środku tliła się nadzieja na to, że jednak blond czupryna pokaże się w drzwiach od Jej sali. Z każdą kolejną chwilą wątpiła w to jednak coraz silniej.
- ...z resztą, przyszła niedziela to chyba idealny termin, co o tym myślisz? - zapytał. Spojrzała na Niego nie rozumiejąc o co chodzi. - Nie słuchałaś mnie prawda?
- Przepraszam, zamyśliłam się.
  Usiadł obok Niej na łóżku szpitalnym i chwycił Jej dłoń.
- Przyszła niedziela. Lekarz powiedział, że na kilka godzin możesz dostać przepustkę. - stwierdził uśmiechnięty.
- A po co?
  Spojrzał na Nią niepewnie.
- Żeby jechać do urzędu stanu cywilnego.
  Musiała zamrugać kilkakrotnie żeby dotarło do Niej to co właśnie powiedział szatyn.
- Miałeś jakiś kontakt z Thomasem? - zapytała omijając temat rozmowy.
- Nie. - powiedział krótko. - To co z tą niedzielą? - spytał ponownie.
- Nie możemy załatwić obu ślubów jednocześnie? - zapytała.
- Nie, chciałbym żebyś nosiła moje nazwisko zanim dziecko się urodzi. - powiedział poważnie. Zaśmiała się.
- Alicja Schlierenzauer... Całkiem smacznie to brzmi hehe
- Idealnie. - powiedział rozmarzony. - To jak? Niedziela?
- Chciałabym, żeby Thomas tam był. - wyznała szczerze i stanowczo. Patrząc w oczy Austriakowi widziała w nich coś co się Jej nie spodobało. Niechęć. - Gregor... - zaczęła spokojnie. - To Nasz przyjaciel. Nie wiem co spowodowało, że się do mnie nie odzywa ale dowiem się i o ślubie powiem Mu osobiście. Tak jak chłopakom. Chyba na to zasługuje czyż nie?
  Wiedział, że prędzej czy później wszystko się wyda. I tak zdziwiło Go, że nie dowiedziała się o niczym przez te 2 tygodnie. Nie chciał Jej denerwować. Niestety nerwy i kilka słów za dużo wypowiedzianych przez telefon zmieniły w Jego życiu bardzo dużo. Stracił przyjaciela. Bolało Go to. Ale musiał bronić swojej rodziny.
- Muszę Ci o czymś powiedzieć. - zaczął. Spojrzała na Niego uważnie. - Tylko obiecaj mi, że nie będziesz się denerwować.
- Mów. - ponagliła Go. Wziął głęboki wdech.
- 2 tygodnie temu kiedy zostałem w szpitalu na noc po raz pierwszy pamiętasz?
- Tak. - pokiwała głową.
- Szybko zasnęłaś. Zadzwonił Ci telefon, a ja nie chciałem Cię budzić. Więc odebrałem. Dzwonił Thomas. - powiedział.
- I?
- Powiedzieliśmy sobie o kilka słów za dużo. - westchnął. - Powiedział, że mnie nienawidzi, bo to przeze mnie umrzesz. - patrzyła na Niego z niedowierzaniem. - Kazałem Mu się zająć własną rodziną i odczepić się od mojej. Powiedziałem Mu też żeby nie uczył mnie jak mam postępować bo o odpowiedzialności wiem więcej od Niego i... No i powiedziałem Mu, że się pobieramy. - dodał ciszej.
  Zaniemówiła. Nie wierzyła własnym uszom w to co usłyszała. Nawet nie wiedziała jak ma zareagować. Z jednej strony Jej przyjaciel dał mocno do zrozumienia, że ma gdzieś Jej zdanie i dobro dziecka, a z drugiej Jej narzeczony okłamywał Ją przez ostatnie dwa tygodnie bez mrugnięcia okiem. Co było najgorsze? Że poczuła się taka bezsilna. Że nie potrafiła żyć ze świadomością, że zniszczyła przyjaźń, ze Jej przyjaciel nienawidzi dziecka, które nosi, że Jej narzeczony potrafi Ją oszukiwać... Czuła się źle. Nadszedł kryzys, którego bardzo chciała uniknąć ale tym razem wątpiła w to, że się to uda. Poczuła ucisk w klatce piersiowej jakiego jeszcze nigdy nie czuła, a w ustach gorzki smak. W głowie zaczęło powoli wirować. Zaczęła ciężej oddychać. Powieki nagle zrobiły się ciężkie i wbrew Jej woli opadały coraz bardziej.
- Alicja, co się dzieje? - zapytał zaniepokojony. Mocno ścisnęła Go za rękę. - Połóż się, idę po lekarza. - powiedział i praktycznie wybiegł z sali...

PARKING PRZED KLINIKĄ...

  Grupa mężczyzn wysiadła z dość dużego Vana i ruszyła do drzwi szpitala. 
- Jesteś pewny, że chcesz tam iść? - zapytał Michael.
- Najwyższy czas spokojnie porozmawiać. - powiedział poważnie.
 W głowie miał ciągle słowa, które powiedział Mu Gregor przez telefon dwa tygodnie temu. "Alicja zgodziła się za mnie wyjść. Nie chciała żebyś dowiedział się tego w taki sposób ale nie dałeś mi wyboru. Thomas zastanów się nad swoim życiem, bo na razie wszystkich pouczasz a sam doskonały nie jesteś." Wiedział, że przesadził. Powiedział własnemu przyjacielowi, że Go nienawidzi. Obwinia Go o to co stanie się z Alicją. Z kobietą, którą obaj kochają. To chore uczucie prześladowało Go przez ostatnie 2 tygodnie jeszcze mocniej niż dotychczas. Dlaczego do Niej nie zadzwonił? Bał się. Że Schlierenzauer powiedział Jej o wszystkim, że pomyślała, że blondyn traktuje Jej dziecko jak przeszkodę, jak intruza komplikującego ich życie. Ale czy tak właśnie nie było? Był na tyle samolubny, żeby odbudowywać własną rodzinę i równocześnie rujnować szczęście przyjaciela byle tylko zatrzymać przy sobie dziewczynę? Tylko po co? Nawet gdyby wszystko się udało Ona kocha szatyna. I nigdy nie zostawiłaby Go dla Thomasa. A On nadal Ją kochał. W dziwny sposób. Ale kochał. Dlatego teraz przyjechał z kolegami. Czas oczyścić atmosferę...
- To nie Gregor rozmawia z tym lekarzem? - zapytał nagle Manu. 
  Wszyscy zerknęli w stronę korytarza, do którego wchodzili. Na samym jego końcu stał starszy mężczyzna w białym kitlu, tłumaczący coś wysokiemu szatynowi, który nerwowo machał rękami. Po chwili szatyn usiadł zrezygnowany na krześle stojącym obok sali i ukrył twarz w dłoniach. Lekarz jedynie poklepał Go po ramieniu i odszedł. 
- Jezus Maria on płacze... - powiedział cicho Michael.
 Blondyn nie czekał na nic więcej. Przed oczami stanęła Mu ta najgorsza wizja. Ta, której nigdy nie chciał zobaczyć. Ta, która prześladowała Go od momentu, w którym poznał dziewczynę. Obiecał Jej, że będzie w tym momencie przy Niej, że nie zostanie wtedy sama, że będzie Ją trzymał za rękę... Podbiegł do szatyna i zmusił Go jednym szarpnięciem do tego aby na Niego spojrzał. Jego oczy były puste. Zaczerwienione od łez, które leciały po Jego policzkach. Tylko raz w życiu widział przyjaciela w takim stanie. Kiedy Alicja Go zostawiła wyjeżdżając z Austrii. Odchodząc... 
  "Ona nie mogła tak po prostu odejść..." - pomyślał.
 Rozpacz wypisana na twarzy szatyna była nie do zniesienia. Do dwójki wpatrujących się w siebie przyjaciół dołączyła reszta. Patrzyli na tą sytuacje zaniepokojeni jak jeszcze nigdy. Chcieli wiedzieć co się stało. Choćby to miała być najgorsza prawda...
- Gregor... - zaczął cicho blondyn. - Co się stało? - zapytał trochę mocniejszym ale wciąż spiętym głosem. Nadal nie dopuszczał do siebie myśli, że to może być koniec. - Gregor mów do cholery! - prawie wrzasnął. 
 Oczy szatyna znów się zaszkliły. Nie wytrzymał...
- Dostała atak. Cholernie silny... - powiedział przez łzy. 
- Greg, mów do nas! - ponownie warknął blondyn.
- Lekarze podłączyli inhalację ale po minucie to nie dawało żadnego efektu... - mówił jak w jakimś transie. - Musieli Ją reanimować... 30 minut Thomas... - prawie wyszeptał.
- Błagam powiedz, że przeżyła... - powiedział tak cicho, że ciężko było Go usłyszeć. 
  Szatyn tylko pokiwał głową. Ulga jaką poczuł blondyn była nie do opisania. Puścił przyjaciela i usiadł obok Niego na krześle. Reszta wpatrywała się w nich jakby nie chcąc przerywać jakiejś ważnej rozmowy. Pierwszy odezwał się Stefan.
- Co z dzieckiem? - zapytał cicho. Wszyscy, nawet Thomas spojrzeli na szatyna. Przez moment nie reagował by po chwili najzwyczajniej w świecie rozpłakać się jak małe dziecko. Zamilkli. Sparaliżowało ich. Świadomość, że ich przyjaciel właśnie stracił dziecko szokowała ich tak bardzo, że nie mieli zielonego pojęcia jak się zachować. Nie chcieli dopuszczać do siebie mysli, ze to się zdarzy choć było to bardzo prawdopodobne... Od początku. Od kiedy tylko zdecydowali się, że powalczą o dziecko... 
  Thomas z niedowierzaniem patrzył na przyjaciela. Nie wyobrażał sobie jak ten teraz może się czuć. Wiedział jedynie, że cierpi jak jeszcze nigdy dotąd. Było mu wstyd, że jeszcze nie dawno zapewniał wszystkich i starał się im wpoić, że to dziecko i tak nie przeżyje. I dopiero teraz zaczął żałować tych słów. Wiedział, że od tej pory nic nie będzie takie samo. Że coś się zmieni. Bardzo. 
- Gdzie Ona teraz jest? - zapytał blondyn.
- Na bloku operacyjnym... Muszą... usunąć... - zaczął ale nie dał rady skończyć. Nie musiał. Wszyscy wiedzieli co teraz się dzieje. 
 Siedzieli pod salą czekając na Jej powrót. Długo to trwało. Dla szatyna natomiast czas jakby zatrzymał się w miejscu. Stanął. Utknął pomiędzy jedną śmiercią a drugą. Tą nadchodzącą. Czuł, że to nie koniec ich kłopotów. Czuł niepokój, który narastał z każdą kolejną chwilą oczekiwania na jakieś informacje. Zastanawiał się dlaczego to się stało... Przez ostatni czas wszystko było dobrze. Nic nie zapowiadało tragedii. Nie było ani jednego ataku. Zdrowie po prostu od Niej biło. Aż do dziś. Do momentu, w którym powiedział Jej o Thomasie...
- To wszystko przez Ciebie... - zaczął gorzko ale spokojnie szatyn nie patrząc na przyjaciela. Ten od razu wiedział, że chodzi o Niego. - Nie wiem co Ty w sobie masz, że wybaczyła Ci te Twoje histerie. To, że nie akceptujesz Jej decyzji. Ale wybaczyła. I czekała na obiecaną wizytę. Na chociaż jeden głupi telefon... - przerwał. - Nie mogłem dłużej tego ukrywać. Więc powiedziałem Jej o naszej rozmowie. O tym jak bardzo nienawidzisz mnie i tego dziecka... Zadowolony jesteś? - odwrócił głowę w stronę blondyna.
- Gdyby nie Ty Gregor Ona nie musiałaby wybierać pomiędzy własnym życiem a tym...
- Tym... - przerwał Mu szatyn. - Nawet nie potrafisz wypowiedzieć tych słów na głos co? Bo co? Bo to nie Twoje dziecko? Tylko moje? Bo to nie Ciebie ale mnie kocha?
- Więc po co Jej to wszystko powiedziałeś skoro wiesz jak działają na Nią takie informacje? Byłeś na tyle bezmyślny, żeby w Jej stanie mówić Jej, takie rzeczy? A może po prostu zobaczyłeś, że jednak nie jestem Jej obojętny i wykorzystałeś okazję, żeby mnie znienawidziła? To nie jest moja wina, że przez swoją głupotę i zazdrość zabiłeś własne dziecko! - warknął blondyn.
  Tego było już za wiele. Szatynem wstrząsnęło jakby dostał obuchem w głowę. Zagotowało się w Nim. Słowa Thomasa były kroplą, która przelała szalę goryczy. Nie panował nad sobą. Po prostu zgiął palce w pięść i uderzył blondyna w twarz najmocniej jak potrafił. Wściekłość aż z Niego kipiała. Od razu przywarli do Nich koledzy, żeby ich rozdzielić. Szatyn wyrwał się i wściekły odszedł na bok. Blondyn podniósł się z ziemi i równie wściekły usiadł na krześle obok sali tamując krew, która strumieniami lała się z rozbitego nosa.
  Oczekiwanie na jakiekolwiek informacje dłużyło się niesamowicie. Każdy z nich miał w głowie pełno myśli. Jeden zastanawiał się czy nie powiedział znowu zbyt wiele a drugi zastanawiał się jak dużo racji miał ten pierwszy. Ale to nic nie zmieniało. Rozpacz w sercu szatyna pogłębiała się tylko. Wyciągnął z kieszeni zdjęcie USG i wpatrywał się w Nie bez końca...
- Panie Schlierenzauer... - z zamyślenia wyrwał Go lekarz.
- Co z Alicją? - spytał nerwowo.
- Źle... Podczas zabiegu doszło do krwotoku. Opanowaliśmy Go ale potem znów musieliśmy Ją reanimować... Jej organizm bardzo osłabł a Jej płuca... pracuje tylko jeden płat w prawym płucu... Pilnie potrzebny jest przeszczep. A na dawcę możemy czekać bardzo długo. - słowa lekarza dochodziły do Niego jak zza jakiejś ściany. 
- Co to znaczy? Co może Pan zrobić? - spytał zdesperowany. - Musi Pan coś zrobić!
- I zrobię. Wszystko co w mojej mocy... Potrzebuję zgodę na podanie leków podtrzymujących funkcję płuc. Oraz na wprowadzenie pacjentki w śpiączkę. Tylko tak może przetrwać okres oczekiwania. 
- Gdzie mam podpisać? - zapytał.
 Lekarz podał Mu dokumenty, które natychmiast podpisał.
- Wie Pan, że to też nie gwarantuje całkowitego wyzdrowienia...
- Wiem. - przerwał lekarzowi. Ten tylko pokiwał głową. Spojrzał na zdjęcie trzymane w ręku przez szatyna. 
- Za chwilę przewieziemy Ją na OIOM. Jeżeli Pan chce to może tam Pan z Nią być.
- Dziękuję. - powiedział niemrawo. Podeszli do Niego koledzy.
- Jeszcze jedna sprawa... - zaczął lekarz. Szatyn spojrzał na Niego uważnie. - Po zabiegu zrobiliśmy specjalistyczne badania. I choć to był dopiero 9 tydzień to mogliśmy ustalić płeć dziecka...- szatynowi zaszkliły się oczy. - To była dziewczynka. - powiedział lekarz i odszedł.
- Sophie.. - szepnął znów zerkając na zdjęcie.
  Nie miał już siły. Usiadł na podłodze i zapłakał. Ponownie. Bolało Go wszystko. Każda komórka Jego ciała cierpiała. A serce? Rozpadło się na milion maleńkich kawałeczków. Nie słyszał słów jakie kierowali do Niego koledzy. Nie chciał słuchać. Wyłączył się. Musiał sobie to ułożyć sam. Musiał, bo był jeszcze ktoś kto na Niego liczy. Kto potrzebuje Jego wsparcia i Jego siły. Wstał. Bez słowa wyjaśnienia skierował się na OIOM. Tak, gdzie było teraz Jego miejsce. A Sophie? Już zawsze będzie w tych częściach serca jakie teraz starał się ułożyć spowrotem w jedną całość...


"Kiedy jedyna gra jaką musisz rozegrać to walka o życie..."

*********************************************************************************
Witajcie kochane :)
Dziś troszkę później ale jest.
Przepraszam ale musiałam to zrobić.
Obiecałam, że nigdy więcej nie uśmiercę w opowiadaniu skoczka.
Dlatego jest tak a nie inaczej. (już nie jest cukierkowo Krateczka)
Rozdział dedykowany Magic :) 
Bo dwie nieznające się osoby mogą rozumieć się tak dobrze w najmniej oczekiwanym temacie ;)
Buziole :*

wtorek, 6 maja 2014

40. TEN, W KTÓRYM WIDZI NIEWIDZIALNE...

MONACHIUM, KLINIKA...

   Leżała w łóżku słuchając gorącej rozmowy pomiędzy dwoma obecnymi w sali kobietami. Angela i Gloria. Ogień i woda. Jedna spokojna, kobieta do rany przyłóż, druga - w gorącej wodzie kąpana z milionem pomysłów na minutę. Polubiła je od pierwszego wypowiedzianego zdania. Kiedy jako pierwsza do sali wpadła Gloria z ogromnym bananem na twarzy i rzucając się w ramiona dziewczyny wykrzyknęła głośne "witaj siostra!", brunetka od razu wiedziała, że nie ma innej możliwości niż polubienie tej dziewczyny. Cała reszta to bardzo troskliwi ludzie. Długa rozmowa jaką odbyli na temat tego co się dzieje była potrzebna im wszystkim. Zwłaszcza szatynowi, który nie odstępował narzeczonej ani na krok. Wszystko było dobrze dopóki kobiety nie weszły na temat sukni ślubnej i całej tej uroczystości.
- Mówię Ci mamo, że krótkie sukienki są teraz najmodniejsze, poza tym do Alicji pasuje styl retro. - powiedziała mocno młodsza z pań.
- Mylisz się dziecko. Gregor mówił o tradycyjnym ślubie wiec musi być tradycyjna suknia. Długa z trenem i welonem. Jak na pannę młodą przystało.
- A co w tradycyjnym ślubie przeszkadza krótka sukienka? - zapytała poirytowana.
- To, że wtedy to już nie będzie tradycyjny ślub. - skwitowała Angela.
- Mamo... Twoje zacofanie rani moje serce.
- A mnie rani Twój brak gustu słoneczko.
- A może zwróciłybyście uwagę na to, że wasza kłótnia jest strasznie nudna i bez sensu? - zauważył Lucas.
- Nie wtrącaj się! - warknęły obie.
- Młody ma rację. - zaczął Paul. - Swoim gderaniem uśpiłyście Alicję. - zaśmiał się.
 Spojrzały na dziewczynę. Leżała spokojnie oddychając na łóżku. Miała zamknięte oczy. Była wtulona w poduszkę a na Jej twarzy gościł lekki uśmiech.
- Nie zanudziłyście Jej - powiedział trochę ciszej szatyn. - Miała ciężką noc. Jest trochę zmęczona.
- To może przyjdziemy jutro co? Dzisiaj i tak już się nagadałyśmy. - zaproponowała Gloria.
- Byłbym Wam wdzięczny. - powiedział cicho szatyn.
  Powoli cała czwórka wyszła z sali i zapanowała cisza. Cisza kojąca uszy.
- Wyszli. - powiedział śmiejąc się lekko.
- Skąd wiesz, że nie śpię? - zapytała otwierając oczy.
- Nie skakała Ci noga. - powiedział jakby to było oczywiste. Zaśmiała się wesoło.
- Musze nad tym popracować.
- Koniecznie. - dał Jej całusa w policzek.
  Usiadła na łóżku i spojrzała w okno. Świeciło słońce. Pogoda dopisywała jakby odczytując ich nastroje.
- Chodźmy na spacer. - zaproponowała.
  Szli powoli alejkami w ogrodzie klinicznym. Drzewa kołysały się na lekkim wietrze, który schładzał wysoką już temperaturę. Klomby z kwiatami mieniły się od barw. Ptaki śpiewały wijąc sobie gniazda na wysokich drzewach. Lato było piękne. Ale jak każda pora roku ma swoje wady. O-wady.
- Ta ilość komarów w tym roku to chyba już lekka przesada.- mruknął niezadowolony machając co chwilę ręką.
- Było się psyknąć?
- Było się psyknąć? - przedrzeźniał Ją. Wywróciła oczami.
- Wiesz, że komary nie gryzą? - zapytała.
- Powiedz to każdej odsłoniętej części mojego boskiego ciała.
- Twoje boskie ciało skarbie gryzą komarzyce.
- Zawsze wiedziałem że samice są bardziej agresywne. - stwierdził. - Dlaczego Ciebie nie gryzą?
- Bo jestem brunetką. - powiedziała pewnie. Spojrzał na Nią jak na wariatkę. - No nie patrz tak na mnie serio mówię. Komary zawsze gryzą ludzi z jaśniejszymi włosami bardziej niż tych z ciemnymi.
- Jeszcze jakieś ciekawostki o komarach? - zapytał nadal odganiając owady.
- Jeśli posmarujesz się olejkiem do opalania to Cię nie powinny gryźć tak bardzo.
- A to niby czemu?
- Bo olej zatyka im trąbki. - powiedziała poważnie.
- Zatyka im trąbki... - powtórzył z powątpieniem.
- No tak. Komary oddychają za pomocą takiego aparatu przypominającego trąbkę. Jak się im zatka to nie mogą oddychać i giną śmiercią tragiczną na warstwie olejku. - powiedziała smutno.
- Mówiłem Ci już, że jesteś trochę rąbnięta... kochanie? - zapytał niewinnie i przytulił Ją do siebie owijając dłonie wokół Jej talii.
- A mówiłam Ci, że jesteś trochę złośliwy... kochanie? - przedrzeźniła Go.
- Ja złośliwy, Ty rąbnięta... para idealna. - wyszczerzył się.
- Jak Shrek i Fiona.
- Jeśli lubisz ogry... Chociaż w sumie jakby się przyjrzeć... To masz trochę takie pysie jak ona. No i w sumie oczy masz trochę podobne... Hmn... Alicja... - zaczął poważnie. - Uszy zaczynają Ci się zawijać w trąbkę!
- Wal się Schlierenzauer. - warknęła.
  Przytulił Ją do siebie mocno i pocałował prosto w usta. Intensywnie. Zachłannie. Z pożądaniem. Po chwili nie mogła złapać tchu.
- Chcesz mnie zabić. - stwierdziła lekko dysząc. Zaśmiał się. - Chodź napaleńcu. - pociągnęła Go na dalszy spacer.
  Spacer dawał dużo energii. Słońce, które trafiało na skórę wchodziło tak głęboko, że świeciło nawet w ich sercach. Lato było wszędzie. W roślinach, w zwierzętach, w ludziach... Aż chciało się żyć. Wieczór przyszedł bardzo szybko. Siedząc w sali czuła się trochę jak ptak na uwięzi. Ale teraz musiała przecierpieć to więzienie ze względu na dobro dziecka...
- Kiedy masz następne badanie USG? - zapytał obejmując Ją od tyłu i trzymając ręce na Jej brzuchu.
- Jutro.
- Mógłbym...
- Mógłbyś. - powiedziała i uśmiechnęła się do Niego wesoło. Na dobrą sprawę szatyn jeszcze nie widział swojego dziecka. Tej maleńkiej fasolki będącej teraz największym skarbem, który trzeba chronić. Już nie mógł się doczekać, żeby zobaczyć to pierwsze zdjęcie. - Jak myślisz? To chłopiec czy dziewczynka? - zapytała z iskierkami w oczach.
- Na pewno dziewczynka. - powiedział pewnie.
- A skąd ta pewność Panie Schlierenzauer? - zaśmiała się.
- Zawsze chciałem mieć córkę. A moje plemniki się mnie słuchają. - stwierdził i puścił Jej oko. Pokręciła głową.
- A jeśli to chłopiec? - zapytała z przekorą.
- To już ja się postaram żeby miał siostrzyczkę. - wymruczał Jej do ucha. Zaśmiała się.
- Erotomanie jeden. Dziecko to słyszy.
- Najwyżej będzie tak zboczone jak rodzice. - cmoknął Ją w policzek. - Myślałaś już nad imionami?
- Nie... A Ty?
- Troszkę... Właściwie to mam je wymyślone od kilku lat. - powiedział szczerze.
- Ty... Gregor Schlierenzauer... Mistrz podrywu... Główny reprezentant nurtu "bez zobowiązań jest lepiej niż z nimi"...
- Nie śmiej się kobieto. - dźgnął Ją w bok. - Jak człowiek spać nie może po nocach to wymyśla różne rzeczy. Nigdy nie zamierzałem być kawalerem do końca życia.
- Oj już dobrze, już się nie złość hehe no to jakie wymyśliłeś te imiona? - zapytała przyjaźnie.
- Maximilian i Sophie. - powiedział dumnie.
- Ładne... - powiedziała uśmiechając się. - Ale to nie będzie Sophie, czuję to. - powiedziała pewnie.
- Cicho tam, ja wiem lepiej.
- Gregor zaraz przyjdzie pielęgniarka i znów Cię wygoni, jak Cię zobaczy to w ogóle zabroni Ci przychodzić.
- Nie zabroni i nie wygoni. Dzisiaj zostaję z Tobą. - powiedział pewnie i położył się wygodnie na Jej łóżku.
- A Ona o tym wie? - zapytała zakładając ręce na piersi.
- Wie. - powiedział szczerząc się.
- Jak Ją przekonałeś? - zapytała podejrzliwie.
- Mam na to sposoby Mała. - puścił Jej oko.
- Przekupiłeś Ją?! - zapytała oburzona. Niewinnie się uśmiechnął. Pokręciła głową ale po chwili leżała już wtulona w swojego mężczyznę...

SZWAJCARIA...

  Odłożył telefon na stolik przy łóżku w hotelowym pokoju. Czemu telefon od Kristiny nie wzbudził w Nim wielkiego ciepła na sercu? Czemu ciągle czekał na telefon od kogoś innego? Dzwonił do Niej poprzedniego dnia. Rozmawiał z Nią długo. Obiecał, że do Niej przyjedzie. Ciągle zastanawiał się jaką to ważną wiadomość ma Mu do zakomunikowania. Chciał wierzyć w to, że zmieniła jednak decyzję i postanowiła się zacząć leczyć tak jak przystało. Wziął telefon do ręki. Wybrał Jej numer. Palec zawisł nad zieloną słuchawką. Zerknął na zegarek. 22:00. Poprzedniego dnia odebrała o tej porze. Może i dziś odbierze... Nacisnął przycisk. Dziś czekał kilka sygnałów zanim ktoś się odezwał. Jakie było jego rozczarowanie kiedy usłyszał dobrze znany sobie męski głos.
- Thomas, Alicja teraz śpi. Czego chcesz? - zapytał nieprzyjemnie.
- Ja... Ja chciałem tylko z Nią chwile porozmawiać. Myślałem, że...
- To źle myślałeś. - warknął szatyn. - Jeżeli będzie chciała to sama do Ciebie zadzwoni. Wydaje mi się, że ostatnio nie miałeś ochoty z Nią rozmawiać. Wyjechałeś bez słowa pożegnania obrażony na cały świat.
- Nie chciałem Ci dać w mordę Greg. - powiedział poważnie. Szatyn zamilkł. - Doskonale wiesz dlaczego mam ochotę to zrobić. Udajesz przed wszystkimi, że wszystko jest dobrze i że tak na pewno będzie a przecież obaj doskonale wiemy jak jest. Alicja mogłaby żyć ale przez Ciebie traci jedyną szanse jaką dostanie. Przez Ciebie i te twoje głupie układy. Twoją bezmyślność. To nie z Nią nie mam ochoty rozmawiać. To Ciebie nienawidzę. - powiedział pewnie. Wylewając ten żal zrzucił z serca ogromny kamień, który ciążył mu od wiadomości o dziecku.
- Powinieneś teraz zająć własną rodziną. Moją zostaw w spokoju. - powiedział spokojnie ale stanowczo szatyn.
- Rodziną... - prychnął blondyn. - Nie masz zielonego pojęcia co to znaczy mieć własną rodzinę.
- Uczę się na błędach przyjaciół Thomas... Ja przynajmniej mam na tyle odwagi i jestem na tyle odpowiedzialny, żeby ożenić się z kobietą, która nosi moje dziecko. - powiedział zdenerwowany. 
 Blondyn poczuł ból. Jakby ktoś uderzył Go w brzuch. Uderzył i skopał jeszcze kilka razy.
- Co Ty powiedziałeś?
- Alicja zgodziła się za mnie wyjść. Nie chciała żebyś dowiedział się tego w taki sposób ale nie dałeś mi wyboru. Thomas zastanów się nad swoim życiem, bo na razie wszystkich pouczasz a sam doskonały nie jesteś. - powiedział i połączenie zostało przerwane...

MONACHIUM, KLINIKA, NASTĘPNEGO DNIA W POŁUDNIE...

   Leżała na szpitalnym łóżku w gabinecie przystrojonym w bociany. Za każdym razem dziwił Ją ten wystrój ale jak gabinet ma być normalny kiedy sam lekarz w nim urzędujący jest lekko rąbnięty? Obok łóżka na małym stołeczku siedział szatyn. Nerwowo się rozglądał. Przyglądał się aparaturze stojącej po drugiej stronie łóżka. Przyglądał się narzędziom położonym na tacy obok aparatu. Miał zaciętą minę i napięte lekko mięśnie. Trzymał za rękę swoją narzeczoną ale co chwilę nerwowo przesuwał po Jej dłoni palcami. Uśmiechnęła się.
- Tatuś się nie stresuje bo fale nerwowości do brzuszka mamusi wysyła. I dzidziuś nie chce się pokazać. - powiedział wychudzony lekarz w okularach, który właśnie usiadł obok pacjentki. - Jak się dziś czujemy? - zapytał.
- Dobrze. Mam nadzieję, że to samo pokażą wyniki. - powiedziała wesoło.
- Jak się tatuś nie przestanie spinać to nam tutaj korki wyrzuci - zaśmiał się lekarz. 
 Spojrzała na szatyna, który bacznie obserwował poczynania ginekologa. Kiedy lekarz dotknął brzucha gałką od aparatu szatyn zmrużył oczy i zaczął wpatrywać się w ekran monitora.
- No proszę... Mamy Cię maluszku. - powiedział zadowolony lekarz. Odwrócił monitor w kierunku pacjentki i Jej partnera. Uśmiechnęła się widząc to zdjęcie. Była szczęśliwa. Tak po prostu szczęśliwa. Spojrzała na szatyna, którego wzrok mówił tylko jedno. Rozpacz.
- Nic tu nie widzę. - powiedział nerwowo. - Nie widzę własnego dziecka...
- Hej spokojnie tatuśku... Patrz. - lekarz wskazał dłonią miejsce, w którym znajdował się maluch. - Teraz widzisz? - zapytał.
 Jakby za pomocą czarodziejskiej różdżki szatyn zmienił wyraz twarzy. Uśmiechnął się szeroko a w Jego oczach zapanował spokój i szczęście. Zadowolenie i duma. Ścisnął mocniej dłoń dziewczyny i spojrzał na Nią uradowany. 
- Widzę, że tatuś się podjarał... to mam dla Ciebie Ojcze drogi coś jeszcze. Jako, że to już 7 tydzień to wszystko powinno się udać. - powiedział lekarz i po chwili wyjął coś co wyglądało jak miniaturowy mikrofon. Przyłożył to do brzucha brunetki a po chwili w głośnikach rozległo się miarowe "bum- bum... bum-bum...".
  Spojrzała na Niego. Wyglądał jakby był w jakimś transie. Zasłuchany w bicie serca swojego dziecka. Maluszka, które na zdjęciu ciężko dojrzeć. Małego człowieczka, za którego jest i będzie odpowiedzialny... To co poczuł w tym momencie było najlepszym uczuciem jakiego kiedykolwiek doświadczył. Na bok zeszły wszystkie wygrane, wszystkie nagrody, sława, pieniądze... Szczęście, które towarzyszyło Mu w tej chwili było dla Jego rozumu nie do ogarnięcia. Dopiero teraz poczuł, że stał się ojcem. Że dobrze wybrali. I że walka dopiero się zacznie. A On się nie podda...


"Kiedy zauważasz niezauważalne..."

***********************************************************************************
Witajcie :)
Jak tam moje maturzystki? Matematyka będzie oblana czy oblewana? :D
Trzymam kciuki za to drugie oczywiście :)
Buziole :*

poniedziałek, 5 maja 2014

39. TEN, W KTÓRYM NIE MA TYTUŁU...

KLINIKA...

  Leżał na szpitalnym łóżku trzymając w objęciach swoją narzeczoną. Kiedy tylko tak o Niej pomyślał uśmiech automatycznie pojawiał się na Jego twarzy. Spojrzał na Nią... Była uśmiechnięta. Patrzyła w okno, za którym było teraz widać tylko gwiazdy. Zaczął powoli głaskać Ją po głowie. 
- Jesteś ładniejszą brunetką niż blondynką - powiedział w pewnym momencie. Zaśmiała się cicho. - Brunetki lepiej wyglądają w białych sukniach. - zauważył.
 Już nie mógł się doczekać kiedy ujrzy Ją w długiej białej sukni z welonem na głowie i bukietem świeżych kwiatów w dłoniach. Kiedy tylko usłyszał to magiczne "tak" od razu przed oczami stanęły mu obrazy i wizje przedstawiające tą cudowną uroczystość. Sam nie wiedział dlaczego tak reaguje na coś, co od zawsze uważał za zbyteczne i nikomu nie potrzebne. W tym momencie nie wyobrażał sobie żeby ślub z Alicją mógł być tylko i wyłącznie czystą umową w urzędzie i małym obiadem dla świadków i rodziny. 
- Nie mam białej sukienki. - stwierdziła z uśmiechem.
- Gloria i moja mama nie dadzą Ci żyć jeżeli wystąpisz przed ołtarzem w jakiejś tam sukience. Z resztą... nie wyobrażam sobie żebyś przed wszystkimi gośćmi nie wystąpiła w sukni ślubnej z prawdziwego zdarzenia. Co jak co ale na sukni oszczędzał nie będę. - powiedział stanowczo. Znów się zaśmiała.
- Gregor? - zapytała. - Po pierwsze przed jakimi gośćmi? W kaplicy szpitalnej zmieści się kilkanaście osób. Po drugie musisz teraz oszczędzać na wszystkim skoro całe swoje oszczędności przekazujesz na moje leczenie. - powiedziała już poważniej.
- Po pierwsze nie weźmiemy ślubu kościelnego w kaplicy szpitalnej Mała. - puścił Jej oko. Wywróciła oczami słysząc to określenie.
- Tylko gdzie? - zapytała.
- W katedrze w Innsbrucku. - powiedział jakby to było oczywiste. 
  Spojrzała na Niego z lekkim zdziwieniem ale i obawą i zmartwieniem wypisanym na twarzy.
- Wiem o czym myślisz. - zaczął. - I nie waż mi się tak myśleć nigdy więcej. Wiem, że wyzdrowiejesz i przetrwasz to wszystko. Że przetrwacie oboje. Więc zaczekamy ze ślubem kościelnym aż wyjdziesz ze szpitala. Nie biorę innej opcji pod uwagę. - powiedział pewnie. Uśmiechnęła się lekko ale z oczu nie zniknęło zmartwienie. - A co do pieniędzy to akurat o nie martwić się nie musisz.
- Gregor gdybym przeżyła... - zaczęła niepewnie.
- Gregor... kiedy wyjdziemy ze szpitala... - poprawił Ją mocnym głosem. Westchnęła.
- Gregor... kiedy wyjdziemy ze szpitala... ja nie wnoszę nic do tego małżeństwa. - powiedziała poważnie.
- Nie rozumiem. - przyznał patrząc na Nią z niezrozumieniem.
- Ja nic nie mam. Zupełnie nic. - powiedziała.
- Fakt... - zaczął poważnie. - Nie masz mieszkania, samochodu, fortuny na koncie i jachtu w Boden. Rzeczywiście chyba muszę się jeszcze zastanowić czy chcę się z Tobą żenić. - stwierdził udając że się zastanawia.
- Bądź przez chwilę poważny. - skarciła Go.
- Jak mam być poważny kiedy mówisz takie bzdury? Takie rzeczy mówią aktorki w żałosnych romansach albo bohaterki durnych harlekinów. A to jest rzeczywistość. Nosisz w sobie moje dziecko. Kocham Cię od kiedy pierwszy raz powiedziałaś do mnie "Wal się Schlierenzauer". I mam gdzieś czy masz posag królewny. - powiedział pewnie. Uniósł Jej twarz tak, żeby Jej oczy znajdowały się dokładnie na linii Jego wzroku.
- Ja nawet pracy nie mam, ba... ja nie mam studiów Gregor.
- Jeśli Ci tak bardzo na tym zależy to pójdziesz na jakie studia będziesz chciała. Tylko nie gadaj głupot. - odparł stanowczo.
 Uśmiechnął się do Niej lekko.
- Nie znałam takiej strony Twojej natury. - powiedziała poważnie.
- Jakiej? - zapytał z zainteresowaniem.
- Nawet nie wiem jak to określić. - zaczęła. - Zawsze byłeś albo super złośliwy i uparty, zazwyczaj w stosunku do mnie albo zmartwiony i załamany jak wtedy z Sandrą... Były Twoje 2 strony. Dr Jackyll i Mr Hyde. Ze skrajności w skrajność. A teraz... - przerwała na chwilę. - Teraz jesteś taki po środku. Masz w sobie i złośliwca kiedy czasem się do mnie zwracasz i ironizujesz no i masz romantyka kiedy mówisz o ślubie i całym tym blichtrze.
- Nie brałaś nigdy pod uwagę, że mogę być złośliwym romantykiem? - zapytał jak najbardziej poważnie.
- Przez chwilę. Kiedy poszliśmy na udawaną randkę. - powiedziała szczerze.
- W którym momencie randki tak pomyślałaś?
- Kiedy przez moment wydawało mi się, że jesteś zazdrosny o Thomasa. - wyznała. Poczuła jak lekko napina mięśnie. - Ty na prawdę byłeś o Niego zazdrosny... - powiedziała z lekkim uśmiechem.
- Nie drwij kobieto. - powiedział z zabawną miną. Zaśmiała się.- Myślałem, że po przeczytaniu tego - wskazał na czerwony zeszyt leżący na półce obok. - Będziesz już pewna tego co czuję. I że jestem o Niego zazdrosny.
- Nadal? Mimo tego? - wskazała na pierścionek na palcu. Uśmiechnął się i pocałował Jej dłoń.
- Zawsze będę zazdrosny. - powiedział pewnie. Westchnęła.
- Nie zmienię tego, że Thomas jest dla mnie bardzo ważny Gregor... Potrzebuję Go. Mimo, że mam Ciebie. On jest takim dopełnieniem wszystkiego. Jest moim i Twoim - podkreśliła ostatnie słowo. - najlepszym przyjacielem.
- Nie byłbym tego taki pewien. - mruknął.
- Przejdzie Mu. - powiedziała. Niestety tego być pewna nie mogła. To, że wyjechał bez słowa było jednoznaczne z tym jak bardzo nie zgadza się z Ich decyzją. I to bolało najbardziej. Ich oboje.
  Zapanowała cisza. Przyjemna. Leżąc na Jego klatce piersiowej czuła i słyszała bicie Jego serca. Tego dźwięku mogła słuchać cały czas. Uspokajał Ją i miała wrażenie jakby Ją leczył. Jakby równe oddychanie stawało się możliwe i bezbolesne. Spojrzała na ich splecione dłonie. Zielony kamień lśnił w świetle lampki.
- Ten pierścionek... - zaczęła.
- Nie podoba Ci się? - zapytał z obawą.
- Jest piękny. I bardzo nietypowy. Taki... hmn... szlachecki. - określiła. Zaśmiał się wesoło.
- Należał do mojej prababci. Ona dała Go mojej babci a babcia nie doczekała się córki więc dała mojemu ojcu i w Jego posiadanie weszła moja matka. Niestety do Niej on nie pasował. Kiedy dowiedziałem się o dziecku... Od razu wiedziałem, że chcę z Wami spędzić resztę życia i patrząc na Twoje oczy stwierdziłem, że idealnie będzie pasował do Ciebie. - odparł.
  Milczała. Spojrzała ponownie na pierścionek. Był piękny. Miał w sobie coś magicznego. Tak magicznego jak jego historia. Był w rodzinie Schlierenzauerów od kilku pokoleń. Tworzył historię i tradycję. Tradycję, którą teraz miała kontynuować. Zaczął bawić się Jej palcami. Spojrzała na stolik, na którym w dalszym ciągu leżał czerwony zeszyt. Znała go na pamięć. Każdy wers, każde słowo... Tak jakby znała każdą myśl i każde uczucie szatyna. Przypominając sobie niektóre słowa uświadamiała sobie jak bardzo Go zraniła odchodząc. Jak wielkim uczuciem Ją darzył. Spojrzała na Jego wesołe ale zatroskane oczy. Uśmiechnął się do Niej.
- Gregor... - zaczęła niepewnie.
- Tak mi na imię. - powiedział z cwanym uśmiechem. Wywróciła oczami. Zamilkła. - Co się dzieje? - zapytał już bez wygłupów.
- Myślisz, że Twoja rodzina mnie polubi?
- Jasne, że tak. Ciebie nie da się nie lubić. - cmoknął Ją w usta.
- Ale... mówiłeś, że opowiadałeś im o mnie. Wszystko...
- Tak... i co z tego? - spytał nie wiedząc o co Jej chodzi.
- O tym jak Cię potraktowałam też. - dokończyła.
- Też. - przytaknął. - Ale to nie miało znaczenia. Z resztą... jutro ich o to zapytasz jak będziesz chciała. - wzruszył ramionami.
 W Jej żołądku pojawił się supeł. Zauważył jak zmienia się Jej wyraz twarzy. Zaśmiał się.
- No nie wierzę, że się boisz przyszłych teściów haha
- Spadaj Schlierenzauer. - warknęła.
- Mała, nie masz się czego bać. - puścił Jej oko.
- Nie nazywaj mnie mała. - znów warknęła.
- Nie denerwuj się słońce... - powiedział i pocałował Ją czule. - Moja rodzina wie jak bardzo Cię kocham. Czytałem im fragment Twojego listu i wiedzą jak to wszystko było. Już dawno chcieli Cię poznać. Właściwie to nie wiem dlaczego. Chyba samo opowiadanie o Tobie wywołało w Nich przypływ empatii.
- Wiesz, że robisz z Nich aspołeczną jednostkę pseudorodzinną? - zapytała.
- Nie myśl tyle. - stwierdził i pocałował Ją ponownie. Tym razem pocałunek był głębszy. Czulszy. Bardziej stanowczy i zachłanny. Pełen miłości i tęsknoty. Z każdą kolejną chwilą spędzoną ze sobą czuli coraz mniejszą tęsknotę ale każda chwila osobno przynosiła kolejną jej dawkę...
- Ja wiem, że narzeczona jest piękną kobietą i chce się Pan Nią nacieszyć ile się tylko da ale godziny odwiedzin, nawet tych specjalnych Panie Schlierenzauer skończyły się już dobrą chwilę temu. - powiedziała groźnie wyglądająca, starsza i dość przysadzista pielęgniarka, która w tym momencie stała w drzwiach sali podpierając się pod boki. Szatyn zaśmiał się wesoło i zszedł z łóżka. Wiedział, że z pielęgniarkami lepiej nie zadzierać a żyć w dobrych stosunkach. Dlatego podszedł do kobiety, ujął Jej dłoń i pocałował.
- Dziękuję, że pozwala mi Pani spędzić czas z kobietą, którą kocham. Zawsze myślałem, że najbardziej wspaniałomyślna jest moja matka, teraz widzę, że jest Nią Pani. - powiedział swoim aksamitnym i uwodzicielskim głosem a kobieta przez moment zapomniała o oddychaniu. Brunetka musiała bardzo się powstrzymywać przed roześmianiem się. - Dobranoc. - powiedział szatyn i składając czuły pocałunek na ustach Alicji opuścił szpital...

SZWAJCARIA...

  Siedział w pustym pokoju hotelowym z telefonem w dłoni. Miał ochotę zadzwonić. Wyjaśnić. Przeprosić. Bo zostawił Ją samą. Bez pożegnania. Bez ani jednego słowa. "Przecież jestem tylko przyjacielem. Ma Gregora. Nie jestem Jej tam potrzebny. Zwłaszcza, że nie zgadzam się z Jej decyzją... Z Ich decyzją..." Zacisnął dłonie w pięści prawie zgniatając komórkę. Nadal czuł wściekłość. Żal do przyjaciela. Bo świadomie prowadzi Ją do śmierci. Wziął głęboki oddech. Wybrał odpowiedni numer i wcisnął zieloną słuchawkę. Odebrała już po pierwszym sygnale.
- Halo? - usłyszał Jej ciepły choć słabszy niż zawsze głos.
- Nie sądziłem, że odbierzesz. - powiedział szczerze.
- A ja nie sądziłam, że zadzwonisz. - odparła. - Thomas, jesteśmy przyjaciółmi więc nie mam powodu od Ciebie nie odbierać telefonów.
- Nawet po tym co zrobiłem?
- To, że nie zgadzasz się z Naszymi decyzjami nie oznacza, że mamy zacząć się nienawidzić. - powiedziała przyjaźnie.
- Waszymi... - westchnął. - Alicja jesteś pewna, że chcesz próbować narażać własne życie dla czegoś co nie ma pewnej przyszłości?
- To nie jest coś Thomas - warknęła. - To jest moje dziecko. - dodała. Musiała się uspokoić, żeby przez przypadek nie wywołać ataku. - Myślałam, że jako ojciec będziesz mnie rozumiał najlepiej.
- To nie jest takie proste. - powiedział spokojnie.
- Po prostu mnie w tym wspieraj. - poprosiła. - I przyjedź do Nas po zawodach.
- Nie wiem czy to jest dobry pomysł.
- Zrób to dla mnie, proszę...
 Nie potrafił się Jej sprzeciwić. Nadal czuł do Niej ogromne uczucie, którego nie potrafił opanować. Bał się, że kiedy Ją zobaczy, a Ona poprosi żeby odpuścił to to zrobi. Mimo, że będzie cierpiał patrząc jak umiera będzie Ją wspierał.
- Dobrze, przyjadę. - powiedział. - Jak się czujesz?
- Dobrze. O wiele lepiej niż jeszcze kilka dni temu. - powiedziała wesoło. - Czuję, że mam siłę Thomas.
 Zamknął oczy. Wiedział, że takie nagłe dawki siły to nie jest dobry znak w tej chorobie. Zastanawiał się jak może to wytłumaczyć. Być może wiadomość o dziecku spowodowała tą energię albo świadomość, że ojciec dziecka ich nie zostawi spowodowała poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa...
- To dobrze.
- Musi być dobrze. Innej opcji nie biorę pod uwagę. - zaśmiała się.
 Dawno nie słyszał tego dźwięku. Przez ostatni czas słyszał tylko płacz. A teraz jedno spojrzenie Gregora, a Ona znów jest cała w skowronkach.
- Mam nadzieję, że wszystko się ułoży i że nauczę Cię jeździć na nartach. - powiedział weselej. Znów się zaśmiała.
- Na razie wszystko układa się bardzo dobrze. - powiedziała. - Thomas... chcę żebyś przyjechał bo muszę powiedzieć Ci o czymś bardzo ważnym. - dodała tajemniczo.
- Coś się stało? - spytał zaniepokojony.
- Właściwie to tak... Ale to nic złego. Wręcz przeciwnie. - wyczuł, że się uśmiecha. - Ale nie chcę Ci tego mówić przez telefon.
- Ale na pewno wszystko gra?
- Tak. Jak najbardziej. Tylko trochę się stresuję, bo jutro mam poznać rodzinę Gregora. Nie wiem jak mnie odbiorą.
- O to możesz być spokojna. Jego rodzice są na prawdę dobrymi ludźmi a rodzeństwo... sama zobaczysz. - zaśmiał się.
- Mam się bać?
- Jeśli wytrzymałaś ze Stefanem to wytrzymasz z Lucasem. Gloria to inny świat ale też pozytywny.
- Widzisz? - zaczęła przyjaźnie. - Potrafisz mówić o Schlierenzauerach z uśmiechem na twarzy. Dlaczego Twoja przyjaźń z Gregorem ma się skończyć Thomas? Przecież obu Wam na mnie zależy.
 "Obaj Cię kochamy chciałaś powiedzieć." - pomyślał.
- Gregor się zmienił Al.
- Ty także. - odparła. Zapanowała cisza.
- Muszę już kończyć. Zadzwonię po zawodach.
- Nie dzwoń tylko przyjedź. - powiedziała i rozłączyła się...

MONACHIUM, HOTEL...

   Siedział na łóżku pogrążony w myślach. Nie mógł spać. Głowę zajmowała Mu wizja przyszłości. Przy dziewczynie starał się być silny i pewny wszystkiego, opuszczając Jej salę wątpliwości wracały. Strach wracał. Panika pojawiała się na nowo. Ból w żołądku i w sercu. Zamykając oczy widział koszmarne sceny. Nie chciał tego widzieć. Nie chciał nigdy tego przeżyć. Dlatego musiał znaleźć każdy możliwy sposób, żeby tego uniknąć. Strony poświęcone leczeniu takich przypadków znał na pamięć. Nazwiska profesorów mógł wymieniać o każdej porze dnia i nocy. Maile, które wysłał zapychały skrzynki klinik i szpitali na całym świecie. Miał obsesję na punkcie znalezienia wyjścia z tej sytuacji. Odpowiedzi jednak zawsze przychodziły te same. Dwa typy. Pierwszy, w którym pisano, że jedyną opcją jest aborcja i dalsze prawidłowe postępowanie przeszczepowe oraz drugi typ, w którym pisano, że w takim wypadku istnieje szansa na przeżycie wynosząca 3%. Na przeżycie matki oczywiście. Przeżycie dziecka w takim stadium choroby matki rzadko kiedy się zdarza. 
   Schował twarz w dłonie. Nie potrafił sobie wyobrazić jak mogłoby wyglądać Jego życie bez Niej. Zwłaszcza teraz kiedy zgodziła się za Niego wyjść. A życie bez dziecka? Do tej pory się udawało. Nie narzekał. Ale to było dziecko Jego i Jej. Gdyby stało się coś złego... Nie brał tego w ogóle pod uwagę. Tak po prostu nie mogło być...


"Martwisz się ale masz nadzieję na cud..."

***********************************************************************************
Witajcie po przerwie kochane :)
Dziś dodaję to :P
Może nie jest to rozdział najwyższych lotów ale co jakiś czas musi pojawić się dziurozapychacz :P
Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną nadal :)
Buziole :*
P.S.: Jak poszła Wam matura z polskiego? I co właściwie na niej było? 
Trzymałam za Was kciuki od 9:00 aż mnie rozbolały :P