POKÓJ HOTELOWY...
- Thomas co Ty wyprawiasz? Teraz chcesz wyjechać? - zapytał Michael widząc
pakującego się w pośpiechu blondyna.
- I tak musimy jechać do Szwajcarii na zawody, jeżeli będziemy 2 dni
wcześniej nie zrobi nam to różnicy. - odpowiedział nadal wrzucając rzeczy do
torby.
- Nie możemy teraz wyjechać.
- Czemu Stefan? Gregor jest przy Alicji.
- My też powinniśmy.
- Nie. Nie mam zamiaru patrzeć jak umiera bez sensu.
- Bez sensu?! Czy Ty się słyszysz? Ona chce walczyć! Jeżeli zacznie brać
leki to zabije własne dziecko!
- Co Ty nie powiesz?! - wydarł się w końcu blondyn. Złość jaka się w Nim
kłębiła przesłaniała Mu cały realny świat. Był wściekły. - Wystarczy tam dwoje
idiotów! Jeden idiota zamiast uratować Jej życie jak miał w zamiarze zrobił Jej
dzieciaka, a ta idiotka zamiast się leczyć woli robić z siebie cierpiętnicę! I
nie mów mi że nie bierze leków bo nie chce zabić własnego dziecka Stefan!
Jeżeli ich nie weźmie to nie przeżyje. Nie jest na tyle silna, rozumiesz? Nie
przeżyje ani Ona ani to dziecko!
W pokoju zrobiła się głucha cisza. Każdy patrzył na blondyna takim
samym wzrokiem. Smutnym. Bo wiedzieli, że ma rację. Wiedzieli, że Alicja
postąpi tak, żeby nie narażać zdrowia płodu. Wiedzieli też, że nie ma ani sił
ani czasu na ciążę. Mimo szansy jaką dostała nie wykorzysta jej. Blondyn usiadł
na łóżku i schował twarz w dłonie. Nie miał już siły. Najpierw walczył o Jej miłość.
Potem walczył o przyjaźń. Później walczył o to, żeby dochować tajemnicy, a
teraz kiedy wszystko szło dobrze i było tak jak ma być wszystko runęło. Nie
miał siły dłużej walczyć o tą dziewczynę.
- Jak na to wszystko patrzy Greg? - zapytał cicho Manuel. Blondyn się
zaśmiał ironicznie.
- Ten kretyn zrobi wszystko, żeby Ona była szczęśliwa. Nie przemawiają do
Niego żadne argumenty.
- Thomas... to jest też Jego dziecko. - zaczął Michael.
- Ono i tak nie przeżyje. - mruknął cicho. - Nienawidzę Go. - szepnął.
- Morgi uspokój się, to Twój przyjaciel...
- Nie Andi. Tego jest już za dużo. To przez Niego Alicja umrze. I nawet nie
próbuj mi wmawiać, że jest inaczej. - powiedział stanowczo. - Chcecie to
zostańcie. Za 3 godziny mam samolot.
- Wyjedziesz tak bez pożegnania? - zapytał Stefan.
- Nie chcę Mu po raz kolejny złamać nosa. - powiedział i wyszedł z pokoju
trzaskając drzwiami...
KLINIKA...
Kiedy wrócił od lekarza dziewczyna leżała na łóżku z
zamkniętymi oczami. Spała. Usiadł na fotelu obok i po prostu na Nią patrzył.
Wyglądała zupełnie inaczej niż wtedy kiedy widzieli się po raz ostatni. Była
wyraźnie bledsza, miała delikatne cienie pod oczami, buła chudsza co w Jej
przypadku było lekko ironiczne. No i najważniejsza rzecz... nie nosiła peruki.
Nie była już blondynką. Jej naturalne ciemne włosy błyszczały. Jedyna zdrowa
rzecz w Jej organizmie... Była bardzo krucha. Delikatna. Jak porcelanowa lalka.
Jej klatka piersiowa delikatnie, powoli unosiła się do góry i opadała. Co jakiś
czas pojawiał się chwilowy przestój wprawiający szatyna w lekka panikę ale
każdy kolejny oddech był dla Niego ogromną ulgą. Bał się. Bardzo się bał.
Lekarz dał jasno do zrozumienia, że szanse na powodzenie decyzji Alicji są
nikłe. I zabolało. Bo bardzo chciał Ją uratować. I Ją i dziecko, które pokochał
od chwili, w której się o Nim dowiedział. A teraz zaczął się zastanawiać czy
decyzja jaką podjęła dziewczyna w ogóle ma sens. Karcił się za to. Bo na
przeciwko ryzyka, które podjęła stała wizja przyszłości z Nią ale i z poczuciem
winy i ogromną stratą. Nigdy nie wybaczyłaby Mu gdyby Ją przekonał do brania
leków. Oskarżałaby Go o zabicie dziecka do końca życia. Ale przynajmniej by
żyła.
Zamknął oczy. Czuł na sercu ogromny ciężar. Ogromną odpowiedzialność.
Bo to przez Niego nie można normalnie przeprowadzić przeszczepu. Przez Niego
Ona nie może brać leków. Przez Niego prawie na pewno umrze nie mając pewności
czy dziecko przeżyje. Nawet gdyby lekarze wprowadzili Ją w śpiączkę i
podtrzymywali sztucznie wszystkie funkcje życiowe. Nie ma gwarancji. Przez
Niego. Ale Ona jest szczęśliwa. Nie rozumiał tego. Jest szczęśliwa pomimo
świadomości, że może nie przeżyć. Jest szczęśliwa, bo ma dla kogo walczyć. Ma o
kogo walczyć. O cząstkę Jej. I cząstkę Jego.
Miał ochotę zapłakać. Głośno. Tak żeby każdy słyszał i widział Jego
wewnętrzny, tak dobrze skrywany ból. I żal. Do samego siebie. Gula rosnąca w
Jego gardle z każdą chwilą powodowała coraz większe trudności z oddychaniem.
Wziął głęboki oddech i spuścił głowę. "Thomas ma rację. To wszystko przeze
mnie...".
- Nie podziękowałam Ci za to wszystko. - usłyszał Jej cichy głos. Podniósł
głowę i oparł na dłoniach wykrzywiając usta w lekki uśmiech. - Nie wiem jak uda
mi się oddać Ci te wszystkie pieniądze.
- Jak wyzdrowiejesz to będziesz mi gotować, prać i sprzątać do końca życia i
będziemy kwita. - powiedział beztrosko. Zaśmiała się. Słysząc ten dźwięk
zrobiło Mu się trochę lepiej. Jej wesołość dodawała Mu sił.
- Umowa stoi. - powiedziała. Po chwili spoważniała. - Dam radę Gregor. -
dodała pewnie.
Nic nie odpowiedział. Patrzył tylko na Nią chcąc uwierzyć tak mocno w
te słowa jak wierzy Ona. Dopiero po chwili się odezwał.
- Thomas... - zaczął szatyn.
- Thomas powinien mnie zrozumieć najlepiej. W końcu sam ma dziecko i dla
Lily zrobiłby wszystko. - powiedziała urażona.
- Alicja... Ja... - nie wiedział jak ma ubrać w słowa to co chciał
powiedzieć. - Nie chcę żebyś mnie zostawiła po raz drugi. - powiedział
poważnie.
Wbiła w Niego swój wzrok. Taki zdeterminowany. Pewny. Nie znoszący sprzeciwu.
- Nie zostawię.
- Wiesz, że szanse są niewielkie. Wiesz, że nie masz czasu na ciążę. -
powiedział lekko zbuntowanym tonem.
- Jeżeli mi się nie uda to zostanie Ci...
- Dziecko? Nie chcę...- przerwał. Spojrzała na Niego niedowierzając.
- Nie chcesz dziecka? - zapytała cicho.
- Nie to miałem na myśli. - powiedział spokojnie. Usiadł na łóżku zaraz obok
Niej. Ścisnął Jej dłoń. - Kocham to dziecko. Ale kocham też Ciebie i nie umiem
sobie wyobrazić przyszłości, w której Cię nie ma.
- A ja nie potrafię świadomie skrzywdzić własnego dziecka Gregor. -
powiedziała stanowczo. Wpatrywali się w siebie przez dość długi czas. - Jeśli
tego nie rozumiesz to chyba lepiej będzie jeśli teraz mnie zostawisz samą. -
powiedziała ciszej.
- Nigdy. Rozumiesz? Nigdy nie zostawię Cię samej. - powiedział dobitnie. -
Jesteśmy w tym razem. Oboje tam byliśmy. I oboje przez to przejdziemy. Tylko
nie podejmuj za mnie decyzji. Znowu.
- Do końca życia będziesz mi to wypominał prawda? - zapytała odwracając od
Niego wzrok.
- Jeżeli nadal będziesz przede mną uciekać to powtórzę to ile będzie trzeba.
- stwierdził. Czekał na Jej reakcję. Nie zrobiła nic. - Spójrz na mnie. -
poprosił spokojnie. Zrobiła to. - Obiecaj mi, że spróbujesz wszystkiego, żeby
utrzymać się przy życiu.
- Nie mogę Ci tego obiecać. - powiedziała poważnie.
- Więc obiecaj, że zrobisz wszystko, żeby utrzymać przy życiu Was oboje. -
poprawił się. Westchnęła.
- Obiecuję.
- Nie wierzę Ci.
- Przysięgam, że zrobię wszystko, żebyś mógł płacić mi alimenty na dziecko
do końca życia. - powiedziała poważnie.
Zaśmiał się lekko. Też się uśmiechnęła. Odgarnął Jej opadającą na
oczy grzywkę. Pogłaskał policzek... Znów poczuł to co kilka tygodni temu. Ciepło.
Uczucie wypełniające Jego serce. Coś niedającego żołądkowi spokoju. Zbliżył się
do Niej i delikatnie złączył swoje usta z Jej ustami. W końcu... Po tylu dniach
tęsknoty. Po tylu dniach domysłów. Po tylu dniach zastanawiania się nad sensem
tego wszystkiego. Teraz te dni bólu odeszły. Jakby ktoś wymazał je z Jego
głowy. Całował Ją powoli ale bardzo namiętnie. Czule. Oddawał Jej całą swoją
miłość. Czuła ją. Całą sobą. Czuła szczęście i siłę. Siłę, którą musiała
rozdzielić na dwie walczące o życie osoby. Ale wiedziała, że obie te osoby są
tak samo mocno kochane przez szatyna. Dlatego tej siły wystarczy Jej do końca.
Nie pozwoli sobie odebrać szczęścia, które dostała. Nie mogli się od siebie
oderwać. Pragnęli siebie tak bardzo, że nic nie było w stanie przerwać tej
chwili. Chwili, w której do siebie wracają. Chwili, w której uczucia stają
się jasne a wszystko zostaje wybaczone...
- Odbierz.. - szepnęła.
Niechętnie oderwał się od dziewczyny i zerknął na wyświetlacz.
- Cholera. - mruknął i odebrał. - Cześć tato... Ja... yyy ja jestem jeszcze
w klinice... Wiem, niech mama się nie denerwuje. Wszystko jest w porządku...
Dobrze... Będę za pół godziny. - rozłączył się. Brunetka spojrzała na Niego
zaskoczona tą rozmową.
- Jest coś o czym chciałbyś mi powiedzieć Schlierenzauer? - zapytała z
groźnym wyrazem twarzy. Uśmiechnął się. Ta forma zwracania się do Niego przez
Alicję zawsze Go bawiła.
- Moi rodzice i rodzeństwo są na lotnisku. - oznajmił.
- Tutaj?! - prawie pisnęła.
- Tak. Powiedziałem im o ciąży. Martwią się o Ciebie.
- Przecież mnie nie znają.
- Po pierwsze trochę im o Tobie opowiadałem. - zaczął niepewnie. - Właściwie
to wszystko o Tobie wiedzą. - dodał. - A po drugie nosisz w sobie ich wnuka
więc...
- Chcesz ich tu teraz przywieź? - zapytała.
- Dzisiaj dam Ci już spokój. Zawiozę ich do hotelu i przyjadę do Ciebie.
Poznasz ich jutro. - powiedział zadowolony.
- Stres nie jest teraz moim przyjacielem. - zauważyła.
- To po co się stresujesz? Złość piękności szkodzi mała. - puścił Jej oko.
- Wal się Schlierenzauer. - syknęła.
- Nadal wolę jak mówisz do mnie Gregor. - powiedział z uśmiechem i cmoknął
Ją w usta...
LOTNISKO...
Wpadł na halę przylotów jakby się paliło. Rozejrzał się dokoła
w poszukiwaniu rodziny. Po krótkiej chwili zauważył swoją siostrę wykłócającą
się o coś z ochroniarzem. Podszedł do nich z uśmiechem na ustach.
- Co się stało? - zapytał.
- Gloria wymyśliła, że ojciec ma rzucić palenie. Dosłownie. - powiedział
rozbawiony Lucas.
- To nie moja wina, że tato sobie życie chce zmarnować! - warknęła.
- Musiałaś wyrzucać tego papierosa do kosza na śmieci? - wrzasnął ojciec.
- Mogłeś nie palić! Wtedy kosz by się nie zapalił. - powiedziała i wzruszyła
ramionami. Szatyn zerknął na ochroniarza i pokręcił głową.
- Ile kosztują szkody? - zapytał.
- Musimy to ocenić. - odpowiedział.
- To proszę mnie wtedy powiadomić a ja ureguluję wpłatę dobrze? - podał
ochroniarzowi swoje dane i numer telefonu.
Droga do hotelu minęła bardzo szybko. Być może dlatego, że szatyn
chciał jak najszybciej pozbyć się gderającej siostry i przekraczał dozwolone
prędkości albo dlatego, że chciał jak najszybciej wrócić do szpitala.
- Jak Ona się czuje? - zapytała Angelika siadając w końcu przy małym stole w
pokoju hotelowym.
- Mówi, że dobrze... - zaczął. - Ale widzę, że nie jest tak jak powinno być.
Ciężko jej czasem oddychać. Ataki musi uspokajać zanim jeszcze się pojawią, bo
każdy następny to utrata tlenu a w Jej stanie mogłoby to bardzo zaszkodzić i
Jej i dziecku... - powiedział zmęczonym głosem.
- A jak Ty się czujesz? - zapytała Gloria podchodząc do brata. Uśmiechnął
się lekko.
- Jestem zmęczony udawaniem, że godzę się z tym co się dzieje. Ale nie
potrafię się Jej sprzeciwić. Poza tym... - wziął głębszy oddech. - Poza tym ja
na prawdę chcę tego dziecka. - powiedział szczerze. - I dopóki będzie szansa na
to, że oboje przez to przejdą to będę popierał tą decyzję w 100%.
- A co jeśli w którymś momencie pogorszy się tak bardzo, że trzeba będzie
wybrać? - zapytała ponownie Gloria. - Przecież prognozy są takie, że Alicja ma
jeszcze jakiś miesiąc. - powiedziała poważnie. Spojrzał na Nią wzrokiem, który
mówił "zamilcz".
- Pojadę już. Wyśpijcie się. - powiedział wstając z krzesła. - Mamo... mogę
Cię prosić na chwilę? - zapytał.
Podeszli do drzwi. Spojrzała na Niego uważnie ale i z wielką troską w
oczach. Uśmiechnęła się do Niego i wyciągnęła z torebki to, o co prosił szatyn
kiedy dzwonił do Niej poprzedniego dnia. - Dziękuję. - powiedział i ucałował Ją
w policzki.
- Jestem z Ciebie dumna synku. - powiedziała ze łzami w oczach. Przytulił Ją
mocno i wyszedł z pokoju...
KLINIKA...
Kiedy wszedł do pokoju brunetki zastał puste łóżko. Zaścielone. Serce
podeszło Mu do gardła. W panice rozglądnął się dokoła. W łazience też Jej nie
było. Wyszedł na korytarz i rozejrzał się po Nim nerwowo.
- Już wróciłeś? - usłyszał wesoły głos za plecami. Odwrócił się i zobaczył
uśmiechniętą brunetkę. Odetchnął z ulgą i przytulił Ją do siebie mierzwiąc Jej
włosy. - Ej hehe rozczochrasz mnie. - zaśmiała się. Uśmiechnął się szeroko i
pociągnął Ją za rękę. - Gdzie idziemy? - zapytała.
- Chodź, nie marudź. - powiedział.
- To, że spodziewam się Twojego dziecka nie oznacza, że...
- Oj nie zrzędź. - zaśmiał się.
Zeszli schodami do budynku, który znała bardzo dobrze. Odkąd tutaj
przyjechała codziennie odwiedzała te ławki. Codziennie rozmawiała z gospodarzem
tego domu. Spojrzała ze zdezorientowaniem na szatyna. Uśmiechnął się i
pociągając Ją lekko za rękę podszedł do samego przodu.
- Gregor co My tutaj robimy? - zapytała szeptem.
- Muszę coś komuś obiecać. - odpowiedział Jej równie cicho.
- W kaplicy? - spytała zdziwiona.
Uklęknął przed samym ołtarzem. Stała obok Niego nie wiedząc co ma
robić. W ławkach za Nimi modliło się kilka osób, które teraz z zainteresowaniem
patrzyło na wydarzenia pod ołtarzem.
- Wiem, że mnie słuchasz. I wysłuchujesz moich próśb. Dziwię Ci się, bo
jestem chyba największym grzesznikiem jaki chodził po tej ziemi. - zaczął.
Mówił głośno i wyraźnie. Stała obok Niego wpatrując się jak zahipnotyzowana. -
I dziękuję Ci za to bardzo. Pamiętasz? Ostatnio prosiłem Cię o to, żebyś dał mi jakiś znak, co mam robić, żeby Alicja
mogła wyzdrowieć. I dałeś mi Go. I starałem się jak mogłem. Teraz proszę Cię o
to, żebyś nie odbierał mi Jej. Nie odbierał mi ani Jej ani dziecka, które nie
jest tutaj niczemu winne. Nie odbieraj mi mojej rodziny... - przerwał. Spojrzał
na dziewczynę. Patrzyła na Niego nie wierząc własnym uszom. - Jeżeli jest jakaś
możliwość, żebyś ich oszczędził... Żebyś pozwolił mi się Nimi zaopiekować to
błagam zrób to, bo nie wyobrażam sobie życia bez Nich. Bo tak bardzo ich
kocham... - powiedział. Musiała usiąść na pobliskiej ławce. Teraz szatyn
zwrócił się do Niej. Podszedł i uklęknął zaraz przed Nią. - Alicjo... Przed
ołtarzem przysięga się bycie razem na dobre i na złe. W zdrowiu i w chorobie.
Do końca... jaki by nie był... Kocham Cię i chcę trwać przy Tobie ile tylko
czasu nam będzie dane. A wierzę, że On - wskazał za siebie. - da nam go jeszcze
sporo. Dlatego chciałbym wiedzieć jedną tylko rzecz. - powiedział i wyciągnął z
kieszeni czerwone pudełko. Otwarł je a Jej oczom ukazał piękny złoty
pierścionek z dużym zielonym kamieniem otoczony malutkimi brylancikami. - Dasz
mi ten czas i zostaniesz moją żoną?
"Kiedy czekasz na najważniejsze
słowo w życiu...
To, które sprawi, że będziesz
szczęśliwy lub to, które sprawi, że będziesz walczył o zatrzymanie łez w
oczach.
Paradoks?
Oba są 3 literowe..."
**********************************************************************************
Łzawo i romantycznie :)
Mam nadzieję, że wywołam pozytywne
emocje w Waszych serduszkach.
Dziękuję za wczorajsze komentarze
kochane :*
Nie oglądałam filmu ale nie musiałam.
Całe moje miasto żyło tą historią.
A potem razem z koleżankami z drużyny
płakałyśmy na Jej pogrzebie.
Nie życzę nikomu takich wyborów.
Ale wierzę, że Ten u góry miał w tym
jakiś konkretny cel.
Co będzie w tym opowiadaniu?
Sama jeszcze się zastanawiam.
No i pytanie do Was.
Macie cierpliwość do moich wypocin
czy mam skończyć tą historię w niedługim czasie?
Liczę na Waszą szczerość.
Buziole:*